Naprawdę. I nie tylko ja, ale tysiące! Na Placu Piłsudskiego w Warszawie ok.150 tys. ludzi i niepoliczona rzesza wiernych przed telewizorami. Szóstego czerwca przed rozpoczęciem Mszy św. ,na której dokonała się beatyfikacja Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki odmówiliśmy dziesiątkę różańca. Kiedy na telebimach pokazano panią Mariannę Popiełuszko rozległa się burza oklasków. Usłyszałam zapowiedź, że oto teraz pomodlimy się wspólnie z mamą ks. Jerzego. Z wrażenia zaschło mi w gardle. Gapiłam się w ekran i nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Tu i teraz.
Kiedy usłyszałam wypowiedziane wzruszonym głosem starej kobiety ” Zdrowaś Maryjo” nie umiałam powstrzymać łez. Nigdy nie zapomnę tej ciszy, w jakiej padały słowa Jej modlitwy. Niezwykłej ciszy, jaka zapanowała nad placem. Wielokrotnie już w swoim życiu uczestniczyłam w różnych uroczystościach z tak licznym udziałem wiernych i zawsze ludzie zachowują się godnie i zawsze kiedy trzeba jest cisza, ale ta była zupełnie inna. Jakaś głęboka, niezwykła. Ludzie odpowiadali modlitwą „Święta Maryjo” ze zduszonymi gardłami. To było słychać! Tak więc modliłam się z matką Błogosławionego, chyba byłam w niebie…
Kiedy obserwowałam niezwykle piękną twarz tej kobiety przypomniała mi się pewna myśl mojej śp. mamy, która mówiła, że najgorszą rzeczą dla matki jest stanięcie nad grobem własnego dziecka. Niestety i ona musiała to przeżyć. Dobrze pamiętam „ukrzyżowaną” twarz mojej mamy na pogrzebie Małgorzaty, jej córki, a mojej siostry, która zginęła tragicznie razem z mężem i piętnastoletnią córeczką. A czym musiało być dla matki ks. Jerzego stanięcie nad grobem syna, tak okrutnie zamęczonego?! Trudno to sobie wyobrazić.
A co ujrzałam dziś, szóstego czerwca 2010? Ta sama matka i ten sam syn, ale ona szczęśliwa pokłoniła się nad relikwiami błogosławionego. Kto może pojąć, niech pojmuje …
Z perspektywy kilku kwiatków.
Kocham kwiaty. I choć nie wszyscy ich miłośnicy zostają świętymi (niestety!), to jednak wszyscy święci też je kochają. To oczywiste. Czy mógłby być świętym ktoś ślepy na piękno stworzenia? Dlatego często widzimy ukwiecone obrazy świętych, znamy sporo pięknych fotografii bł. ks. Jerzego z kwiatkami. Jego czciciele dobrze wiedzą o tej „słabości” błogosławionego. I dlatego to organizatorka naszej pielgrzymki pani Krystyna Mandziak bardzo pragnęła złożyć na Jego grobie piękne kwiaty, chciała sama wszystko przygotować. Niestety nagła choroba pokrzyżowała jej plany. Bardzo tym zmartwiona jej serdeczna przyjaciółka Wisia Krugiołka poprosiła mnie o pomoc. Niestety z przykrością musiałam odmówić. Miałam zaplanowane bardzo ważne spotkania i nie miałam czasu jechać na giełdę kwiatową. Zasugerowałam by poprosiła kogoś innego o pomoc. Tak się złożyło, że tego dnia aż trzy razy powiedziałam w tej sprawie „nie”. Bardzo źle spałam następnej nocy, budziłam się i miałam przed oczyma strapioną twarz naszej kochanej Wisi. Pomyślałam sobie, że może jestem zbyt leniwa , jakbym się lepiej postarała znalazłabym czas. Coś pokombinowałam i w końcu pojechałam po te kwiaty. Co kupić? Jakim bukietem uczcić ks. Jerzego? Wydało mi się oczywiste, że musi być biel i czerwień , symbol naszej wspólnej miłości - Ojczyzny. Jest jeszcze inne, nawet głębsze znaczenie tych samych symboli. Biel - czystość świętych, czerwień - miłość i krew męczenników. Kupiłam mnóstwo kwiatów, mogłam sobie na to pozwolić, w końcu wszyscy się na nie składaliśmy. Może przesadziłam? Ale co tam, liczy się serce. Wieczorem przystąpiłam do pracy. Kolce róż raniły mi palce, a ja myślałam tylko o ks. Jerzym . Radość pielgrzymów na widok „mojego” wieńca była bezcenną zapłatą za moją pracę, nie przeczuwałam nawet co będzie później. Gdy dotarliśmy do żoliborskiego kościoła przymocowałam do wieńca piękną, przygotowaną wcześniej szarfę z napisem; DZIĘKUJEMY BOGU ZA CIEBIE KAPŁANIE. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie z naszym wieńcem, bo pewnie za chwilę zginie w morzu innych kwiatów. Udaliśmy się do grobu ks. Popiełuszki . Oj wielki ten wieniec, dwóch panów musiało go nieść, nasz kochany kościelny Wojtek Sobański i nasz znakomity artysta Leszek Lesiczka. Ja dreptałam za nimi, uważając by nic niechcący się nie uszkodziło. Przychodzimy. Wszyscy padają na kolana, wokół mnóstwo ludzi i kwiatów. Trochę bezradnie rozglądamy się , co teraz zrobić z tym wieńcem ? Nagle podchodzi do nas ktoś ze służby porządkowej ze słowami „proszę to położyć na pomniku”. Nie wierzę własnym uszom, wszystkie kwiaty są ułożone wokół łańcucha – różań- ca z daleka okalającego grób, a nasze mają być NA! Z bijącymi sercami podchodziliśmy do miejsca świętego, złożyliśmy wieniec, poprawiłam szarfę. Dziękuję Ci Błogosławiony, że zechciałeś pozwolić, aby symbol naszej miłości leżał na Twym grobie! Wielka radość ogarnęła uczestników naszej pielgrzymki. To nas bardziej zjednoczyło, poczuliśmy się jakoś szczególnie wyróżnieni, tak jakby się do nas ks. Jerzy z nieba uśmiechnął.
W niedzielę przeżyliśmy niezwykłą liturgię, każdy na swój sposób niewypowiedziane spotkanie. Wypełniła nas prawdziwa, głęboka radość. Następnego ranka moje myśli od razu pomknęły do niedawnych chwil. Uczestniczyłam w czymś absolutnie niezwykłym, nie mogę tego ogarnąć. I nawet z tym wieńcem tak pięknie się ułożyło, a przecież nie chciałam go zrobić. Niezwykłe! I nagle mnie olśniło. Przypomniało mi się jak robiłam wieniec. Miałam czterdzieści czerwonych róż. W trakcie pracy kilka uszkodziłam(często się to zdarza przy robieniu wieńca).Pomyślałam wtedy nawet, że jak tak dalej pójdzie, to nasza kwiatowa flaga straci proporcje w barwach. Na szczęście skończyło się na złamaniu trzech róż. Zaraz, zaraz, to nasz winiec miał 37 róż? Nie! Tego to już za wiele. Jeszcze jeden symbol w naszym wieńcu, przecież tyle lat właśnie żył błogosławiony. Że też sama na to nie wpadłam. Przypadek? Dlaczego nie złamałam dwóch albo czterech różyczek, ale akurat właśnie trzy? Ktoś za mnie pomyślał? Dziękuję!