test

Warszawa, 2019 rok

Adam Nowosad. Jest Pan wspaniałym misjonarzem księdza Jerzego, proszę opowiedzieć naszym przyjaciołom jak zaczęła się Pana znajomość z tym błogosławionym. Celowo dodaję z błogosławionym, bo z tego co wiem, zbliżył się Pan do tego świętego kiedy nie było Go już wśród żywych.

Andrzej Dembiński. Tak, to prawda nie było mi dane poznać księdza za Jego życia. Kiedy przyszła ta straszna wiadomość o porwaniu, byłem na przymusowej emigracji we Francji. W Polsce byłem persona non grata.

Był to dla nas wszystkich ogromny wstrząs. Szczególnie we Francji, bo Francuzi, bardzo Polskę wtedy wspierali. Wszędzie były napisy w biurach, biurowcach „Solidarność”. To była, no nieprawdopodobna sprawa. I w mojej głowie się to nie mogło pomieścić, przecież ja mam w sobie, w przodkach, we krwi, w ciele, w rodzinie cały czas tradycję Jagiellońską. Polska szeroka, Polska akceptująca, Polska szlachetna. W Polsce przecież nie było mordów takich, jak na przykład na dworze carów, że tam praktycznie nikt nie umierał śmiercią naturalną…

Poczułem, że muszę jakoś zareagować na taką zbrodnię. Wyprodukowałem więc ogromną ilość ulotek z wizerunkiem księdza i napisem „Nie zapomnimy” i zacząłem je roznosić po całym Paryżu. Oczywiście pomagała mi w tym cała moja rodzina. Moje dzieci z zapałem rozklejały takie specjalne nalepki z tym napisem i zdjęciem księdza, wszędzie gdzie tylko mogły. Robiliśmy to całą noc, a rano dzieci szły do szkoły i tam też naklejały te ulotki. Ja z żoną do 3 w nocy naklejaliśmy ulotki wokół konsulatu, a nawet na drzwiach tego urzędu. Mieliśmy świadomość zagrożenia, bo tam przecież w środku za zamkniętymi drzwiami byli sami ubecy. Jaką była ta załoga niech świadczy fakt, że od wprowadzenia w Polsce Stanu Wojennego ani razu nie wywiesili polskiej flagi. Pojawiła się ona dopiero około 1986 roku, musiałbym to sprawdzić w notatkach. To naklejenie ulotki na drzwiach sprowadziło na mnie sporo kłopotów - wspomnę jeszcze o tym, ale dotyczyło to innej okoliczności…

Generalnie, po wprowadzeniu w Polsce Stanu Wojennego Wraz z przyjaciółmi Francuzami powołałem wtedy taki komitet „Francuzi dla Polski” który działał konspiracyjnie. Chodziło nam o to, żeby nikt z zewnątrz, zwłaszcza sowiecka agentura nie zdołała nas infiltrować. Pomagało mi wtedy wielu wybitnych Francuzów, artystów, polityków i arystokratów. Byli to ludzie wpływowi, świadomi sowieckiego zagrożenia i dla zachodniej cywilizacji. Przy ich pomocy i przy wsparciu mera Paryża, Chiraca organizowaliśmy wystawy o polskim oporze wobec totalitaryzmu, o polskiej kulturze i dumie naszego miłującego wolność narodu. Były to stałe wystawy w merostwie i jego dzielnicowych urzędach, ale były też takie wystawy objazdowe. Czasem w soboty i niedziele po Francji jeździło nawet 60 takich specjalnych tirów z wystawami.

Warte podkreślenia jest, że urzędy miast udostępniały nam swoje lokale a nawet delegowały urzędników do pomocy. Do pomocy dla tej sprawy włączało się wielu wybitnych Francuzów. Wspomnę tu o pani Solange Marshal, która była wicewojewodą paryskiego województwa. Jej ojciec był łącznikiem francuskiego sztabu generalnego przy  Piłsudskim. Była ona bardzo pro polska. Takich ludzi było dużo więcej, dlatego poświęciłem im książkę w której opisałem ich działalność i niezwykłe dla Polski zasługi.

 

A.N. wspomniał Pan o tirach z wystawami, a czy angażował się pan również w wysyłkę darów dla Polaków.

A.D. tak zwłaszcza leków, ale o tym jeszcze opowiem.

A.N. Mówił Pan o tych kłopotach za naklejenie ulotki na drzwiach ambasady, czy też konsulatu?

A.D. No tak, ale to dotyczyło ulotek o Stanie Wojennym. Kiedy nakleiłem taką ulotkę na drzwiach konsulatu polskiego z napisem „Mordercy” zostałem aresztowany w nocy. Zrobiono to na żądanie konsulatu, zarzucono mi zamach na eksterytorialną jednostkę. Ponieważ w tym czasie w Paryżu było zagrożenie zamachem terrorystycznym, zostałem zatrzymany i natychmiast osądzony. Poddano mnie wielogodzinnemu przesłuchaniu podczas którego opowiedziałem o swojej rodzinnej i osobistej sytuacji i o walce Polaków z systemem sowieckim. Sędzia sprawiał wrażenie surowego, ale ok godziny 7, 30 rano wypuścił mnie nakazując jedynie konfiskatę ulotek, które miałem przy sobie.

Cała moja rodzina była zaangażowana w walkę z sowieckim systemem w Polsce. Moje małe dzieci, nawet te kilkuletnie, a mam ich pięcioro drukowały i kolportowały opozycyjne gazety. Miałem w tym czasie firmę wydawniczą i biuro przy Tour Eiffel. Było to na tamte czasy bardzo nowoczesne i skomputeryzowane wydawnictwo z którym miałem bardzo ambitne plany. Znaczna część produkcji dotyczyła przygotowania do druku książek o tematyce patriotycznej, takich na potrzeby kraju i emigracji. Moja żona Maria bardzo zaangażowała się w ten projekt i to chyba dzięki jej aktywności zawdzięczam mój pierwszy kontakt z księdzem Jerzym.

Projektowaliśmy wtedy takie przydrożne plakaty dla potrzeb francuskiego ministerstwa środowiska. Pewnego razu odwiedził mnie w moim biurze dyrektor z tego departamentu żeby omówić projekt dużego zlecenia promującego jeden z regionów Francji. Wspominam o tym, bo właśnie wtedy, przy tej okazji wydarzyło się coś niezwykłego. Zupełnie nieoczekiwanie powiedziałem, że przydałby się Francuzom w jakimś regionie pomnik wielkiego polskiego kapłana. Do dziś nie wiem jak to się stało, że wspomniałem o księdzu Jerzym. Był to jakiś niesamowity impuls. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ten zacny urzędnik powiedział, że to dobry pomysł i, że dobrze pan trafił, bo ja jestem rzeźbiarzem. Jak się później okazało był jednym z uznanych rzeźbiarzy, który dorabiał w ministerstwie środowiska. Czy nie jest to niezwykły zbieg okoliczności. Raz jeszcze powtórzę - absolutnie nie miałem wtedy zamiaru rozmawiać z tym panem o pomniku księdza. Owszem pomysł taki pojawiał się czasem w moich myślach, ale zupełnie nie miałem koncepcji, jak by to można zrealizować.

A.N. Mówią, że nie ma przypadków, czyżby to ksiądz Jerzy zainterweniował w tym momencie? 

A.D. jestem o tym przekonany - niezwłocznie zaczęliśmy omawiać projekt pomnika. Mój rozmówca zaczął snuć wizję stojącej postaci księdza w sutannie i tylko zupełnie nie wiedzieliśmy jaki ma on pokazać gest rękoma. Wpadłem wtedy na taki pomysł i powiedziałem, - Ja też księdza nie znam, ale proszę spróbować zrobić na razie makietę i może tak będziemy robić. - Ja będę o księdzu opowiadał, co On robił, o Jego życiu, o tym co już wiedziałem o Jego dziele, o Jego cierpieniu i o tym co się w Polsce teraz dzieje, a Pan będzie robił sobie może jakieś rysunki i będziemy tak razem tworzyli projekt. W pewnym momencie spotkania mówię tak: „Musi być element taki, który będzie wyrazistym gestem, musi być coś, co w tej bryle zamkniętej w stroju liturgicznym księdza będzie niezwykłe. Wstałem wtedy pokazałem taki gest i nietypowy sposób ułożenia rąk i mówię tak - „proszę zrobić pomnik kogoś, kto całego siebie daje światu - jednocześnie przyciągając go do siebie. Rzeźbiarz porosił, żebym zademonstrował ten gest i natychmiast wykonał szkic całej postaci. Ten gest, który finalnie został uwieczniony w spiżu, pokazywał jakąś niezwykłą, można powiedzieć dramatyczną emocję, której wymowy sam długo nie rozumiałem.

Twórca wykonywał makietę, a ja mu cały czas opowiadałem o Księdzu. O jego ideach, czytałem też fragmenty kazań, bo to też docierało z Wolnej Europy. Ludzie przywozili mi materiały dotyczące księdza Jerzego. W stanie wojennym, ale i później odwiedzali mnie różni księża większość u mnie mieszkała, bo no muszę tak powiedzieć, że w misji katolickiej, to kazali im płacić, a też musieli z czegoś żyć. A u mnie nie płacili. W Jakimś momencie zacząłem myśleć, jak zrobić ten pomnik, gdzie go postawić? Powiedziałem sobie, no w najbardziej reprezentacyjnej części Paryża. Bo to co zrobił ks. Popiełuszko to będzie, to jest wiekopomne. Ludzie dopiero sobie powoli będą uzmysławiać co On zrobił. A po za tym w moim przekonaniu, owszem Papież pomógł, ale to ks. Jerzy Popiełuszko ostatecznie dał impuls wolności w Polsce. I nie tylko w Polsce. Jego straszliwa ofiara, ona otworzyła oczy nawet, nawet ubekom, nawet partyjnym, nawet uśpionym. Ja tak to czułem po prostu.

A.N.: To jest sens tej ofiary.

A.D. Tak, że On nam to dał swoją najkrwawszą ofiarą.

A.N.: Zgadzam się.

A.D.: I  ja, aż mam dreszcze jak to mówię. Cały czas przecież funkcjonujemy w symbolicznym wymiarze. Piłsudski też ciągle symbolami się posługiwał, prawda? Kraj, który nie ma pieniędzy żeby przeżyć, musi opierać się na symbolach żeby w ten sposób motywować ludzi do działania. Dlatego kiedyś tak eksponowano zasługi powstańców styczniowych, prawda? Zrozumiałem, że pomnik księdza też musi być takim wyrazistym symbolem dla Polaków. Pojawił się problem usytuowania pomnika. I powiedziałem sobie tak, Jest takie miejsce tylko trzeba znać historię. Jest takie miejsce w Paryżu, które jest bardzo polskie, tylko nie wszyscy Polacy o tym wiedzą. Za Sekwaną jest Tour Eiffel, a naprzeciwko są takie fontanny. Bardzo duże ogromne fontanny i na górze dwa pałace tzw. Palace de France, wykonane na potrzeby wystawy światowej. Tour Eiffel było takim największym wydarzeniem. Moja matka chrzestna powiedziała mi, że  jak była pierwsza wystawa światowa w Paryżu bodaj ta w 1870 roku(?), wtedy otwarto ulicę Tour Eiffel. Polski nie było, bo była pod zaborami. Na wzgórzu z fontannami, na lewo od nich był pawilon Austrii, a na prawo pawilon Rosji. To wzgórze francuzi nazwali placem Warszawy. Proszę sobie wyobrazić, że przyjeżdżają na targi światowe Rosja, Prusy i Austria, a w środku między ich pawilonami jest gigantyczny przepiękny, pełen rzeźb pl. Warszawy i jeszcze  te wspaniałe fontanny, które zostały nazwane „la Fontaine de Varsovie”. Polacy, którzy zwiedzają Paryż o tym nie wiedzą. Tak więc skojarzyłem że jest to godne miejsce pod pomnik. To jest miejsce emanujące polskością. Tam w pobliżu powstał też otwierany w 1972 roku przez Gierka polski pawilon, a nieopodal znajduje się pomnik ku czci żołnierzy Polskich, którzy oddali życie za Francję.

Już pan rozumie, że trudno o lepsze miejsce na pomnik kogoś, kto walczył Słowem i Ewangelią o najwyższe wartości i zwyciężył.

A.N. Rzeczywiście ten święty, ten symbol w postaci Jego pomnika jest więcej wart niż wszystkie te biznesowe i wojenne upamiętnienia.

A.D.: też tak uważałem i opowiedziałem na radzie miasta Paryża o tej koncepcji. Wszyscy byli zachwyceni. Dostałem wszystkie zgody w tym i zgodę merostwa dzielnicy. Ta propozycja usytuowania pomnika dotyczyła szesnastej najbardziej elitarnej, ekskluzywnej i najdroższej dzielnicy. Zgodę musiała też dać dyrekcja metra, elektrownia i zarząd wodociągów. Takie tam są procedury. Wszystko było załatwione pozytywnie. Jedyny sprzeciw zgłosili masoni 

A.N.: no proszę a jednak!

A.D. Zgodę zablokowała pani Neboux, podaję to nazwisko celowo, żeby to poszło w świat. Uznała ona, że bo to był za mały park, a są tam już żołnierze i inne upamietnienia i że będzie za duże stężenie pomników na metr kwadratowy. Pomimo, że po tamtej stronie parku nie było żadnego pomnika. Cóż czasami zło pojawia się po to, żeby było i dobro. To wspaniałe, jak myślałem ulokowanie pomnika miało by jednak w tym miejscu i swoją wadę. Tam dziennie 200 do 300 tysięcy ludzi przechodziło by koło tego pomnika. Pomyślałem, że nie było by tam atmosfery skupienia, ciszy, modlitwy. Poszukałem więc alternatywnego miejsca. Półtora kilometra dalej jest takie wzgórze, które dominuje nad Paryżem. Nazywa Issy-les-Moulineaux i jest tam piękny park. Na pół roku przed śmiercią ks. Popiełuszki, ten park został nazwany parkiem im. Jana Pawła II - na pamiątkę Jego wizyty.  Wystąpiłem więc do tamtejszego lokalnego samorządu, żeby alejkę rozdzielającą ten park nazwać pasażem ks. Jerzego Popiełuszki. Co mnie bardzo ucieszyło merostwo dzielnicy zgodziło się na to. Tak więc w Parku JP II była już aleja ks. Popiełuszki, wzdłuż której rosną piękne stare lipy.  A za tym parkiem jakieś 100 metrów jest też ulica księdza Derry, był on takim drugim Popiełuszko, tylko francuskim. Okazało się, że w czasie II wojny światowej spowiadali się u niego członkowie ruchu oporu, i gdzieś  to wyszło. Niemcy aresztowali go i torturowali, bo chcieli żeby wydał kto z przywódców się u niego spowiadał. Dwa lata go trzymali, wozili go po obozach. W końcu do Niemiec go zawieźli. Dali mu ultimatum albo powie kto się spowiadał albo utną głowę siekierą. I on się zgodził, żeby głowę mu ucięli, ale tajemnicy spowiedzi nie wydał. Umarł jako męczennik. I proszę zobaczyć jak to wszystko się składa. Męczennik, niemieckiego faszyzmu i tu męczennik sowieckiego systemu, bo przecież to nie Polacy, to moskiewska władza była tutaj. Tak więc finalnie pomnik mial znaleźć się w jak najlepszym miejscu. Z Parku JP II jest widok na cały Paryż i to tam ksiądz Jerzy gestem rąk przyciąga do siebie to miasto i jego mieszkańców.

A.N.: Mój Boże. Wniosek z tego, panie Andrzeju, że jakoś tak pojawiały się takie no niezwykłe podpowiedzi. Jak były tam jakieś blokady masońskie, to okazało się, że można było jeszcze lepiej.

 A.D. Tak, ale ja potem zacząłem już tak, działać troszkę rozsądniej. Niejako dla zmylenia przeciwnika, zwróciłem się do sekretarza polskiej ambasady w Paryżu z propozycją ustawienia tego pomnika w jej pobliżu. No bo w końcu to jest Ambasada niby Polska, no bo jaka ona Polska skoro pomimo przemian wszystko tam zostało co było i za komuny - wszyscy pracownicy. Proszę mi wierzyć! W tych okienkach od 5 czy 6 lat byli ci wszyscy, którzy mi paszportu odmawiali. Wystąpiłem więc do do Ambasady czy się zgodzą, żeby pomnik ustawić przed budynkiem Konsulatu. Proszę sobie wyobrazić, że dostałem taką zgodę. Dostałem nawet taki bałwochwalczy list, że to będzie zaszczyt dla nich jeśli stanie tam pomnik księdza Jerzego. Że znają mnie z mojej działaności i takie tam, ale powiedziałem sobie, że miejsce dla pomnika będzie w naprawdę godnym tego miejscu. Podziękowałem ambasadzie i zaproponowałem w zamian żeby postawili tam pomnik pomordowanym w Kopalni Wujek. Co dziwne i na to się zgodzili, ale ten pomnik był permanentnie tam dewastowany i rozbierany. Nie wiem jaki jest los tego upamietnienia, nie mam już czasu żeby się tym zajmować.

A.N. też piękna historia…

A.D. tak, ale dla pomnika księdza Jerzego szukałem miejsca szczególnego, takiego który kojarzył by się Francuzom z ich dumą. Bo nie chciałem, żeby kojarzono tam księdza tylko z Polską. Jego ofiara jest uniwersalna i tak powinna być odbierana, przez cały świat, a nie tylko przez Polaków.

A.D. prawda jest też taka, że wziąłem na siebie wszystkie koszty. Nie zbierałem żadnych składek, żeby mi nie mówiono, że ktoś coś tam dał, a teraz ma pretensje. Powiedziałem przyjaciołom francuskim, że ja będę fundatorem, ale że pomnik będzie ich dziełem. Pomyślałem, że tak będzie lepiej, bo przynajmniej będą o niego dbali kiedy mnie już nie będzie. Poruszyłem więc elity francuskie, zaprosiłem do udziału w budowie i odsłonięciu poetów, filozofów i pisarzy - naprawdę spore grono ludzi sztuki i kultury.

Na kilka miesięcy prze otwarciem pomnika, rozesłałem ok. 12 tysięcy zaproszeń. Powiadomiłem prasę, radio, telewizję itd. Oczywiście spotkało się to ze sporym poruszeniem w Paryżu. Pojawiły się więc prowokacje i oszczerstwa pod moim adresem.Doniesiono Chiracowi, że jestem ubeckim prowokatorem i że powinien mi zablokować to przedsięwzięcie. Oczywiście wiem, kto za tym stał, ale dziś jeszcze nie chcę tego ujawniać. Zastraszano mnie i moją rodzinę. Grożono, że moje biuro wyleci w powietrze, żebym pamiętał, że mam dzieci i żonę. Najwyraźniej bali się tego, że w laickim Paryżu ma stanąć pomnik ofiary lewicowego systemu. Skutek tych działań był taki, że mer Paryża postanowił wstrzymać uroczystość otwarcia i poświęcenia pomnika.  Jednak kiedy załatwiałem formalności w Polsce, akurat byłem w Gdyni, zadzwonił do mnie i oznajmił że w pełni mi ufa i pomimo tych oszczerstw pod moim adresem wznowi wszystkie pozwolenia. Tak też się stało, ale musiałem zaręczyć słowem honoru, że cała ta idea budowy pomnika ma wymiar patriotyczny i służy dobru Polski.

A.N. Niesamowite, więc zarzucono panu, oczywiście zapewne te same siły zwane masonerią, że że jest pan ubeckim prowokatorem i szkodnikiem Francji - szok…

A.D. Miało to jeszcze taki skutek, że musiałem zadbać o bezpieczeństwo swojej rodziny. Kiedy włamano się do mojego biura, musiałem pozakładać specjalne bardzo drogie zabezpieczenia. Musiałem zainstalować systemy alarmowe, pancerne szyby itp. Mimo to rozwiercono te super zamki i poniszczono mi mnóstwo sprzętu w biurze, uszkodzono komputery i zapewne skradziono wiele cennych danych. Widziałem, po tym włamaniu jak chodzi za mną jakaś zmieniająca się grupa takich dziwnych osobników.

A.N. Wie pan, kiedy tak słucham tej historii dostrzegam tu duże podobieństwo do losów księdza Jerzego. Jego też tak prześladowano za życia.

A.D. To prawda, znam tę historię i też widzę podobieństwa. Mnie też usiłowano zlikwidować. Któregoś razu wykryłem, że rozwiercono w moim mieszkaniu instalację gazową i gdyby nie jakiś niezwykły przypadek mojej czujności zapewne całe moje mieszkanie i pewnie pół wieżowca legło by w gruzach. Kiedy wezwałem policję, ci stwierdzili, że mają do czynienia z wyrafinowanym terrorystycznym aktem, obliczonym na likwidację moją i mojej rodziny. Ten przypadek był przedmiotem dochodzenia przez francuskie służby specjalne i był pokazywany na zajęciach dla specjalistów od zabezpieczeń.

A.N. Cóż widać z tego, że wszędzie tam, gdzie pojawia się ksiądz Jerzy, nawet teraz kiedy już nie ma go wsród żywych, pojawiają się zastępy sztanów usiłujących go uciszać.

A.D. To wszystko o czym mówię to tylko mały fragment całej tej historii.

A.N. Tak wiem, dlatego uważam, że choćby taki IPN powinien nagrać z panem długą, bardzo długą notację. Mam nadzieję, że tak się stanie…

A.D. Tak trochę przemieszczam się po różnych wątkach, mam nadzieję, że uda się panu to poukładać.

A.N. To proszę jeszcze opowiedzieć mi, nam,  o uroczystości poświęcenia pomnika. Opowiada pan o historii, która towarzyszy procesowi powstania pomnika, o tych blokadach masońskich o tych historiach związanych z pozwoleniami, ale dochodzi w końcu do realizacji. Pomnik powstaje, Pan zaprasza, pamiętam bo jest spektakularne wydarzenie, setki osób z Polski.

A.D.: Setki, około 600 osób, zaprosiłem na mój koszt…

A.N.: No właśnie.

A.D.: Na 3 dni z hotelem, z transportem. Plus na swój koszt zaprosiłem cały zespół Śląski, stuosobowy w pełnym składzie. Ja po prostu tak robiłem, że pozakładałem masę kart i w ten sposób finansowałem to przedsięwzięcie. Rozdawałem te karty z konkretnymi na nich sumami.

A.N.: Niesamowita historia. To jest zjawisko samo w sobie unikalne, Nie słyszałem nigdy o kimś takim i o czymś takim.

A.D.: Ja za to mógłbym kupić kilka domów, pensjonatów i do końca życia żyć w spokoju.

A.N.: Naprawdę - a jednak zrobił Pan coś właśnie dla sprawy wspólnej.

A.D.: I nawet swojego nazwiska w pomniku nie dałem.

A.N.: No właśnie. Jeszcze Pan przez skromność…

A.D.: Nie, nie przez skromność, to nie że pruderia. Ja powiedziałem tak: „Służę tym pomnikiem Bogu, służę Księdzu Jerzemu i służę Jego ofierze”. To jak mogę słodzić sobie, że to robię ja… Nawet nie ma napisu, że Andrzej Dębiński za swoje własne pieniądze i swojej rodziny, i swoich dzieci to wszystko wykonał.

A.N. kiedy fundował Pan ten pomnik to w Polsce nie było o tym mowy, nic, żadnej oficjalnej wiadomości. Może jakiś krótki anons w mediach, jakaś notka w gazecie, że będzie poświęcenie pomnika księdza Jerzego w Paryżu i to wszystko.

A.D.: A proszę sobie wyobrazić, jaki to był szacunek dla tej idei. Kto przychodzi na uroczystość. Przychodzą szefowie grup parlamentarnych, komitet spraw zagranicznych Zgromadzenia Narodowego Francji, Obrony Narodowej, komisje Senackie, Senatorowie, politycy, arystokracja.

A.N. I ci ludzie wszyscy, dowiadują się, że był w Polsce taki ksiądz. Taki ksiądz Jerzy Popiełuszko. I On coś takiego zrobił, że runęły mury, prawda?

A.D.: Papież nas przygotował, ale On był tym detonatorem. To na pewno… ta Jego śmierć, ta ofiara. To nie to, że On, tylko Jego ofiara taka, taka  bezbronna. W sensie takim, że Bóg, że Jezus też się nie bronił.

A.N. Tak, ksiądz Jerzy przeszedł śladami Chrystusa, dokładnie tak samo i tak samo powiedział: „Nie moja wola, ale Twoja niech się stanie”. Prawda? I jeszcze to „Jestem gotowy na wszystko”. To jest historia Księdza. A dziś często słyszymy, że niepotrzebnie mieszał się do polityki. I ten gest, o którym Pan mówi, że od siebie wychodzący. Słyszałem takie opinie ludzi, którzy patrzyli na ten pomnik, dlaczego On tak ręce trzyma zaciśnięte? To trzeba usłyszeć właśnie Pana historię, żeby to zrozumieć.

A.D. O tym geście to jeszcze dodam, że upewniła mnie, że ma on znaczenie Mama księdza. Na otwarcie pomnika oczywiście zaprosiłem rodziców księdza. Chciałem ich uhonorować szczególnie. Nie tak, że tylko wysłałem zaproszenie i oni sobie przyjadą. Pojechałem więc z delegacją z honorami do Okopów. Zaprosiłem ich wszystkich osobiście. Nie kazałem im przyjeżdżać do Warszawy. Samochody ich odwiozły na lotnisko w samolocie hostessy  wszystko wiedzą, honorują, dbają o nich. Zajechali więc na odsłonięcie uroczyście, bo to jest i ich święto. Cały samolot był zapełniony gośćmi, to jest prawie pielgrzymka prawda? Ja to oczywiście wszystko finansuję. Przyjeżdżamy po nich na lotnisko w Paryżu i ja sam prowadziłem samochód, bo chodzi o to, żeby uszanować Matkę, że nie ktoś ktoś jakiś taksówkarz, tylko ja prowadzę, ja Ją wiozę do pomnika. Rodzice zamieszkali u mnie w domu, nie w hotelu tylko u mnie w domu. Był i Józef i Ojciec również jeszcze wtedy był, i Stasio też, najmłodszy brat księdza. Kiedy odpoczywali po podróży mama księdza Jerzego opowiedziała mi taką historię: „Panie Andrzeju, wie Pan, że mego syna często do Białegostoku wzywano na przesłuchania. Kiedyś wrócił i mówi - Mamo, ty wiesz o coś pytał przesłuchujący mnie kapitan, a jak mu nie odpowiedziałem to krzyknął czemu wy Popiełuszko, tak te ręce do siebie przeciskacie? I Matka pokazuje ten gest, ten który ja chyba oczami jakimiś Ducha Świętego zobaczyłem i utrwaliłem w pomniku. I wie pan co mój syn odpowiedział? I znowu ten gest pokazała „Bo ja bym chciał cały świat do serca przytulić”. Wtedy już byłem pewny, że ten gest ma ogromne znaczenie i nie jest moim wymysłem.

A.N. Nam się wydaje czasem, że coś tam dla księdza chcieliśmy zrobić po swojemu, a tak naprawdę On sobie znakomicie radzi posługując się nami, nawet bez naszej świadomej woli. On Pana znalazł po to, żeby Pan umożliwił Mu działanie we Francji, w Paryżu, gdzie jak już dziś wiemy dokonał się spektakularny cud uzdrowienia.

A.D. No tak, przecież ja księdza nawet na oczy nie widziałem za życia, a jednak…

A.N. Zrobił Pan coś takiego co On chciał przekazać właśnie. Oto cały mój świat, który wam oddaję. Bo to przecież ten gest symbolizuje. I to jest cała historia. Potrzebne było księdzu takie miejsce, taki pomnik, bo spełnił on tam zadanie najprawdopodobniej lepsze niż nie wiem, 10 jakiś tam filmów o Nim

A.D. A jak inaczej zrozumieć ten niby przypadek, że mój rozmówca od projektów środowiskowych nagle okazuje się być rzeźbiarzem -prawda? No i to finalne usytuowanie.

A.N. Nagle w takim szczególnym miejscu stoi Ksiądz Jerzy!

A.D. Z tyłu ma wice męczennika Derry z przodu aleje  Popiełuszki. Na dole park Jana Pawła II, a tam na Tour Eiffel i cały Paryż pod stopami. Jak robiliśmy projekt pomnika to tam obok była taka jakby sala Domu Kultury, obok dosłownie 400 metrów. Miałem zamiar zrobić tam centrum wymiany poglądów dla różnych narodów, no ale na to już mi nie pozwolono.

Chcę jeszcze opowiedzieć o różnych innych perturbacja związanych z uroczystością odsłonięcia pomnika, ale to niestety bardzo długa historia…

A.N. To może choć kilka szczegółów…

A.D. No chociażby ta sytuacja z okradaniem autokarów pielgrzymów. Bo przy takiej uroczystości ludzie nie powinni tłoczyć się z walizkami. Wobec tego postój autobusów był na ulicy, która cała była przez policję zamknięta na mój koszt. Mimo to wielu ludziom poginęły bagaże. Póżniej się okazało, że w Orbisie było wielu kierowców agentów dawnych służb. Przygotowałem też specjalne sektory w których mogli się gromadzić pielgrzymi. Pomnik cały był otoczony zespołem „Śląsk”. Zamówiłem też Msze dziękczynne. Nieopodal jest kościół św. Mikołaja, gdzie miała się odbyć Msza z koncelebrą biskupa Paryża. Wynająłem też hotele i bilety na samolot kupiłem dla księdza Prymasa, bo powiedział, że będzie, dla biskupa Miziołka też powiedział, że będzie. Wszystko było przygotowane. Potem zadzwonił do mnie Miziołek, że go powstrzymano przed wyjazdem, ja się nie boję tego powiedzieć, zabronił mu tego prymas Glemp, choć na początku mnie popierał - to dziwne. Potem raptem kolejna wolta, do biskupa Nanter, bo kanonicznie kościół św. Mikołaja był za Sekwaną, czyli jak to się mówi.inna parafia, wysłano wiadomość, że prymas, ani nikt z polskich księży nie będzie mógł wziąć udziału w odsłonięciu pomnika ks. Jerzego. To prawda jest. Mam ten tekst, ale schowałem go bardzo głęboko, jak pokazałbym to był by bardzo wielkie konsekwencje.

A.N. Niesamowite wręcz. No, nie skomentuję, ale dla mnie to jest wstrząs….

A.D. Francuzi stawili się wszyscy. Ale ksiądz Rektor, który w Paryżu wtedy był przedstawicielem kościoła w Polsce zaczął mnie niszczyć potwornie. Wywnioskowałem to, że musiał być chyba agentem. Dzwonił wszędzie, oczerniając mnie przez cale lata.

A.N. Wie Pan na czym to polega, jest w Polsce tzw. lobby z tym zjawiskiem związane. Ja je nazywam na swój użytek, (może tego tego nie będziemy publikować) lobby prymasowskie. No niestety, wszyscy tego doświadczamy panie Andrzeju po dzień dzisiejszy. Dlaczego? Dlatego, że prawda o księdzu Jerzym ciągle kogoś boli. Ciągle coś nie pasuje w tym świętym. No, jakby nie przystaje On do tej naszej rzeczywistości. Z tego powodu niewielu ludzi rozumie dziś przesłanie księdza Jerzego. Jan Paweł II, wielka piękna postać, prawda - proszę zobaczyć  ilu znakomitych teologów jest zaangażowanych w tłumaczenie  jego przesłania i rozpropagowania go. A jeśli idzie o księdza Jerzego, cisza. Niech tak Pan dziś zapyta zapyta pierwszego napotkanego na ulicy człowieka „Jakie jest przesłanie księdza Jerzego na dzisiaj?” I co - konsternacja…

A.D. Tak, wyraźnie chodzi o to, żeby Go wyciszyć.

A.N. To co Pan teraz opowiedział, te doświadczenia z hierarchami kościoła w Polsce, to wiele wyjaśnia - mamy ciąg dalszy działania tamtych zakazów.

A.D. Ale jeszcze powiem dalej, bo jestem człowiekiem prawdy.  Właśnie ten Ksiądz Rektor pod groźbą konsekwencji z włączeniem, a chyba nawet ekskomuniki, zakazał wszystkim polskim księżom pracującym we Francji udziału w uroczystości. A wszyscy byli zaproszeni i wszyscy potwierdzili, że będą. Potwierdzili, bo tam przecież jeszcze trzeba było Komunię potem rozdawać. No niestety - ani jeden nie przyszedł. Przepraszali potem po cichu - „Panie Andrzeju, niech Pan nie mówi, że ja Panu powiedziałem, bo wylecę. Dostaliśmy zakaz absolutny”!!!

A.N. I wie Pan co, i później się dzieje coś takiego, że  w Cretiel pod Paryżem mamy cud uzdrowienia i co ksiądz Jerzy ma być cicho? No nie - tak jakby pokazał -Ja tam jestem, ja tam mam swój pomnik i tam wypraszam takie spektakularne rzeczy dla francuzów.

A.D. Tak, a tu fala nienawiści na mnie się wylała. Takiego niszczenia, finansowego, moralnego, fizycznego.

A.N. Proszę się nie dziwić, znana jest taka generalna zasada działania zła, żeby niszczyć świadków prawdy . Pan jest wspaniałym świadkiem, a jak pan wie świadek to jest ktoś kto niestety, będzie cierpiał. Tak się tłumaczy znaczenie tego określenia. No i co robi diabeł? No po prostu wyżywa ile może. Pan tego doświadczył w brutalny sposób, bo właśnie dotknął pan historii, która bardzo boli szatana.

A.D. No tak w tej laickiej Francji postawić pomnik świętego katolickiego. No i jeszcze ta historia Tych zaproszeń do wszystkich polityków, literatów, artystów. Do tego historia życia księdza Jerzego we francuskich mediach, informacja, zdjęcia - no tak to musiało zaboleć.

A.D. Dodam może jeszcze parę słów jeszcze o księżach z Polski. Ponieważ Kościół polski w Paryżu był pod władzą księdza rektora to zakazano nam Mszy dziękczynnej która miała być odprawiona też następnego dnia. Delegacje pielgrzymów udały się do rektora z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Był tam pan Piotrowski, była też pani Soborak. Mówiłem im, nie idźcie, bo się upokorzycie. Oni jednak nie wierzyli. Kiedy wrócili ze spotkania potwierdzili że był zakaz i że nie będzie żadnych ustępstw. Poradziłem sobie w ten sposób, że księży i pielgrzymów z Polski zaprosiłem do kościoła „La Madeleine” św. Magdaleny. To był Francuski kościół, jednak były tam pogrzeby Mickiewicza, Chopina i wielu innych emigrantów polskich. Tam zgodzono się bez żadnych warunków. Pytano nas tylko z niedowierzaniem, a co to nie macie swoich kościołów tutaj? Zawstydzony odpowiedziałem, że to taka nasza tradycja, że Chopin itd. Ale rektor tego kościoła dobrze wiedział o co chodzi. Odprawiono więc tam mszę dziękczynną w której koncelebrowało tylko dwóch księży z Polski. Ksiądz Maj, który jest moim przyjacielem i ksiądz Sikorski. Ksiądz Maj przyjechał wbrew zakazowi, a ksiądz Sikorski zastosował fortel, mianowicie zorganizował pielgrzymkę do Lourdes  gdzie nie pojechał i niby przypadkowo zmienili trasę na Paryż.

A.N. Wie Pan, jak ksiądz Maj był tępiony. On przecież pierwsze relikwie księdza Jerzego wmurował obok ołtarza w kościele, tam na Służewcu na górce. Był ostro za to tępiony, i do dzisiaj jest niszczony.

A.D. Wspomnę jeszcze o panu Marczaku z Sanktuarium ks. Jerzego, o szefie szefie Kościelnej Służby. Marczak był w Paryżu z całą delegacją i przywieziono mi tam ziemię z Katynia. Podczas przemówienia na otwarcie pomnika, na poświęcenie miałem taką krótką przemowę. Powiedziałem, że walka księdza Jerzego o wartości ta walka bez broni, to jest walka, która trwała i jeszcze będzie trwała. I tak jak On umierał bezbronny, ale się nie poddał, nie wyparł się boga i wartości. Tak samo bez broni umierali ludzie w Katyniu. Takie połączenie zrobiłem, ja tak z symbolami dużo pracuję. To mi daje siły do życia.

A.N. Jest ziemia z grobu ks. Jerzego, jest ziemia z Katynia.

A.D. Połączenie. No ja to tak widzę, że to jest podobne. Oni też byli powiązani, On był powiązany. Oni umierali za wartości najwyższe i ksiądz umierał za wartości najwyższe.

A.N. Niech Pan patrzy, ile trzeba było czasu, żeby prawda o Katyniu dotarła do ludzi i zrobiła ten wstrząs w sumieniach, prawda? I to samo z księdzem Jerzym. Wie Pan, jeszcze trzeba czasu, żeby sens tej ofiary dotarł do Polaków i świata.

A.N. Panie Andrzeju na podsumowanie, niech Pan powie jeszcze, jak Pan dzisiaj z Księdzem Jerzym utrzymuje kontakt?

A.D. Ja mu taką kaplicę zrobiłem w domu. Jest tam duży obraz księdza Jerzego, kiedy się modlę całuję Jego ręce i dziękuje za tak wiele łask. No i proszę zawsze o pomoc i On mi pomaga…

A.D. Modlę się i patrzę w Jego oczy, bo w tych oczach, jak się na Niego patrzy widać cierpienie, ale widać, że On spogląda już dalej.  

A.N. Dalej widzi. To jest właśnie ten przekaz taka duchowa łączność. Patrząc w te oczy można z Nim rozmawiać. I to jest fantastyczne.

A.D. Ja mam też takie dwa obrazy Chrystusa, bo mam dwa mieszkania i takie duże obrazy. Jeden bardzo stary, chyba ma 200 czy 300 lat i drugi podobnie. One nie są może wartościowe artystycznie, ale to ktoś mi to powiedział, że coś co jest omodlone ma swoją specyficzną wartość. Takie obrazy trzymane były w starych dworach, żeby ludzie się modlili i w nich jest też jakby zapisana historia tych modlitw, tych ludzi. Codziennie modląc się przed tymi obrazami i w obecności wizerunku księdza Jerzego, dostrzegam, że mimo tych wszystkich zamętów i kłopotów ja ciągle żyję. Ciągle  mam dach nad głową. Za to trzeba dziękować i to mi daje bardzo dużą siłę. A jak się patrzy w oczy księdza, to są takie momenty, że człowiek zaczyna dostrzegać, no jakby żywy kontakt…

A.N. Ja mam podobnie, jak pan widzi w moim mieszkaniu portret księdza mam zawsze przed sobą, żeby w każdej chwili kiedy pojawiają się jakieś trudności, jakieś wątpliwości na Niego spojrzeć i zapytać „Co robić?”  I myślę, że On i w Pana życiu w ten sposób działa, że …

A.D. Że ja to wszystko wytrzymałem.

A.N. Właśnie.

A.D. Boże, jak ma się kwitnącą firmę. Super komfortową sytuację, międzynarodowe firmy, środki. I tu nagle stajesz się nędzarzem bo postawiłeś pomnik świętemu. Wszystko nagle pozamykane, konta pozamykane. Kompromitacje, fałszywe oskarżenia. Człowiek nie wie co się w ogóle dzieje. I ma dalej wierzyć i walczyć…

A.N. Ilu ludzi by się na sznur targnęło. Ale tutaj już mamy to, że ks. Jerzy jest i czuwa. Pamięta Pan, On na prymicyjnym obrazku sobie napisał „Posyła mnie Bóg, bym leczył rany zbolałych serc”. I tak trwa z nami w tych naszych utrapieniach.

A.N. To co Pan mi opowiedział to książkę by trzeba napisać, wierzę, że kiedyś tak będzie. Proszę jeszcze tylko przypomnieć w którym roku postawił pan pomnik księdzu Jerzemu?

A.D. w 1992… Mój Boże jak ten czas szybko upływa.

A.N. I właśnie w ten sposób zachowujemy go dla potomnych.

Szczęść na Boże na to i kolejne dzieła.

 

Rozmawiał Adam Nowosad

Jestem osobą wierzącą od 10 lat. Wkrótce będzie rocznica, ale o tym dowiecie się już nie długo. Dzisiaj pragnę opowiedzieć o tajemnicy świętych obcowania w moim życiu, odsłaniając rąbek tajemnicy mojego życia. Tylko tyle ile potrzeba, by zaświadczyć, że świętych obcowanie jest realną częścią naszego życia.
Dziesięć lat temu, kiedy powróciłam na łono Kościoła i zaczęłam pogłębiać swoją wiarę dowiadując się o kolejnych świętych tajemnicach, spotkałam ją. Moja pierwsza Święta – Faustyna Kowalska. Nie trzeba jej nikomu przedstawiać, bo chyba każdy na tej malutkiej kuli ziemskiej coś o niej słyszał. Każdy, oprócz mnie w tamtym momencie.
Od kiedy pamiętam obraz Bożego Miłosierdzia wisiał w moim pokoju w Kazachstanie. Nawet kiedy nie byłam wierzącą, moja mama potrafiła gdzieś do kieszeni torebki schować małego Jezusa Miłosiernego. Nic z tym nie robiłam, nie przeszkadzał mi, póki nie wchodził w drogę. Jednak nie miałam wtedy pojęcia, że zawdzięczamy powstanie tego obrazu właśnie św. Faustynie.
Poznałam ją, kiedy przyszłam do swojego kościoła parafialnego. Akurat w mojej parafii posługiwały Siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Dlatego mieliśmy obraz św. Faustyny i duży Bożego Miłosierdzia. Kult św. Faustyny był obecny z powodu właśnie tych Sióstr. Posługiwała w naszej parafii od lat s. Klaudia, której tak wielu tak wiele zawdzięczają. To ona sprawiła swoją osobą, życiem i opowiadaniem, że zainteresowałam się św. Faustyną.
Przyjeżdżając do Polski i chcąc pogłębiać tę więź, kupiłam sobie jej Dzienniczek. Na tyle pokochałam Faustynę, że pragnęłam być w tym Zgromadzeniu co ona. Jeździłam nawet do Krakowa, czując się tam jak w niebie. Byłam bardzo zafascynowana relacją jaka może być między zwykłym człowiekiem, jakim była Faustyna, a Bogiem – Jezusem.
Byłam wtedy młodą neofitką, na wszystko patrzyłam z zachwytem, inaczej. Nie twierdzę, że teraz straciłam ten dziecięcy zachwyt. Jednak jest inaczej, nie jest on moim stałym gościem. Wtedy wiara była taka prosta, taka naturalna, nie wymagała wysiłku. Może życie było łatwiejsze, nie wiem…
Potrzebowałam wtedy tej świętej, która wprowadziła mnie w wiarę i pokazała, że może być piękna. Nauczyła mnie, że warto walczyć o Boga, po stronie Boga, że życie „świeckie” bez Boga jest zwykłym pogaństwem. Bardzo pragnęłam ją naśladować. Pamiętam te godziny spędzone na modlitwie w pustych kościołach, czy na adoracjach, niezliczone rekolekcje i poruszenia serca, nadprzyrodzoną miłość, którą pokazywał mnie z obrazu Jezusa Miłosiernego. Potrzebowałam tego, by się utwierdzić w słuszności drogi wiary.
Życie złożyło się inaczej, nie poszłam do zakonu, bo siostry stwierdziły, że jestem młoda. Muszę pójść studiować, zakochać się, poznać życie. Jeśli zechcę wrócić to dobrze, jeśli nie - Pan ma inną drogę. Miały rację, z perspektywy lat widzę to.
Wybrałam miasto, gdzie nie posługiwały Siostry Miłosierdzia, ale Faustyna została ze mną. Na Katolickim Uniwersytecie walczyłam z niektórymi księżmi o właściwe spojrzenie na św. Faustynę. Śmieszne to było, ale byłam tak w niej zakochana, tak zauroczona jej osobą.
Jak wszystko w tym życiu, musiała odejść. Gdyż widocznie jej misja w moim życiu się skończyła, pokazała mi piękno wiary wprowadzając w dojrzałą decyzję – życia wiarą na co dzień. Okazało się, że ona miała mnie tylko przygotować na spotkanie z innym świętym, który już zostanie na dłużej.
Kiedy pojawił się ksiądz Jerzy, z zupełnie inną historią życia niż Faustyna. Nie miał mistycznych nadprzyrodzonych doświadczeń, którymi zachwycała i porywała Faustyna.
Był absolutnie normalny, jego duchowość była prosta. Może właśnie dlatego taka pociągająca? Była dostępna dla mnie, zwykłej szarej osoby, niczym nie wyróżniającej się z tłumu. Pokazał, że nie każdy musi mieć objawienia, by zostać świętym. Świętość to decyzja trwania przy Bogu w zwykłej codzienności, często szarej i tak trudnej. Nauczył, że nawet pośród burzy, niezrozumienia i przeciwności, właśnie wiara w Boga pomoże nie zwariować i zostać przy Bogu, przy kościele.
Dowiedziałam się o istnieniu ks. Jerzego na zajęciach z języka polskiego w Łodzi. Była rocznica Jego urodzin. Pamiętam, jak zapisałam w zeszycie na pierwszej kartce:
JERZY POPIEŁUSZKO (1947–1984) KAPŁAN, BESTIALSKO ZAMORDOWANY ZA WIARĘ.
Właśnie ten fakt, że tak bardzo cierpiał i cała Polska przyjechała na Jego pogrzeb sprawił, że chciałam wiedzieć więcej. Zaczęłam szukać w Internecie więcej informacji o Nim, o Jego życiu. Wtedy to znalazłam film o Nim, kupiłam książkę „Matka świętego”, dzięki której absolutnie Go pokochałam. Dowiedziałam się, że jest takie miejsce, gdzie służył i jest pochowany. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to miejsce stanie się moim domem.
19 października 2012 roku pojechałam tam po raz pierwszy. I od tego czasu już Go nie opuszczam. Kiedy przyjechałam na Żoliborz po raz pierwszy, pamiętam jak ogromne wrażenie na mnie zrobił grób ks. Jerzego. Nie mogłam przestać płakać, to było takie żywe, takie poruszające. Wydawało się, że w tym miejscu powietrze jest czystsze. Jeszcze mocniej płakałam, kiedy musiałam wrócić do Łodzi. Odtąd każde odejście stąd bolało i sprawiało, że płynęło morze łez.
Tak bardzo ks. Jerzy mnie fascynował, ale w zasadzie nie miałam pojęcia, dlaczego. Zupełnie tego nie rozumiałam. Nie mieliśmy nic wspólnego ze sobą: on był kapelanem robotników – ja na ten moment ani razu nie pracowałam. Wychowałam się w innej kulturze, innym kraju. A jednak to On trafił do mojego serce i przyciągał do wiary, do Boga, do kościoła. Wydawało się i nadal się wydaje, że mówi do mnie, że jest i zawsze będzie obok.
Kiedy o tym piszę, czy tylko pomyślę o tym jak bardzo dużo dla mnie robi – ryczę jak dziecko. A nie robię tego często, jestem twarda, życie tego nauczyło. Ks. Jerzy potrafi mnie rozbroić, sprawia, że składam broń.
Dla Niego zostawiam wszystko, bo wiem, że sprawa szerzenia Jego kultu jest większa, niż moje plany i marzenia. Odkąd Go spotkałam już nie myślę o wstąpieniu do zakonu, bo to by oznaczało, że muszę opuścić Żoliborz…Może tak miało być, może po to Bóg przywołał mnie z powrotem do swojej owczarni? Pozwolił przyjechać do Polski, by odnaleźć się w tej Osobie, w życiu żoliborskiego Męczennika?
Kilka lat temu pojechałam do domu, do Kazachstanu na wakacje. To było już po poznaniu ks. Jerzego. I proszę sobie wyobrazić, że przeglądając stare obrazki świętych w szufladzie mamy znalazłam zdjęcie ks. Jerzego z cytatem Jego ostatnich słów wypowiedzianych w Bydgoszczy 37 lat temu:
„Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
Naprawdę nie wiem jak On tam trafił, bo znałam te obrazki na pamięć. Po nawróceniu przeglądałam je milion razy. A jednak jakoś tam był! Tak się śmiejemy, że był przy mnie od zawsze. Dopilnował, bym wybrała drogę, która mnie doprowadzi do Niego, gdyż bardzo potrzebował pomocy.
W Jego przypadku zapał nie gaśnie, nie opuszcza mnie gorliwość o Jego sprawy. Może już nie płaczę przy grobie oraz kiedy opuszczam Żoliborz, bo wiem, że za tydzień wrócę. Choćby nie wiem co, … bo KOCHAM
Moja droga wiary prowadziła mnie od Miłosierdzia Bożego w wydaniu św. Faustyny Kowalskiej, do niezłomnej wiary ks. Jerzego Popiełuszki.
 
Inna Meshkorez
 
Listopad jest bardzo ważnym miesiącem w moim życiu. Pan Bóg wszystko tak pięknie ułożył, że lepiej bym nie mogła sobie wymyśleć. A mam naprawdę bujną wyobraźnię! Zapytajcie moich przyjaciół ?.
Tak się jakoś złożyło, że urodziłam się w listopadzie, choć planowany termin porodu był wyznaczony na początek grudnia. Bóg jednak chciał, by listopad stał się tym wyjątkowym dla mnie miesiącem.
Panuje przekonanie, że kobieta nie mówi o swoim wieku, ale co tam, ja się go nie wstydzę… Urodziłam w 1993 roku, ale tylko w 2011 zrozumiałam po co… W listopadzie właśnie…
Ciekawy zbieg okoliczności, prawda? Ku większemu zaskoczeniu – był to 11 dzień 11 miesiąca 11 roku. Symboliczne, no nie?
Wróćmy jednak ku początku. Czuję, że muszę dać świadectwo. Wszakże jest to 10 rocznica powrotu w Jego kochające ramiona.
Chwila…
Czy na pewno powrotu? Czy do tamtego zwykłego dnia, kiedy niczego wyjątkowego nie oczekiwałam, na pewno przytuliliśmy się ponownie? Czy być może po raz pierwszy, to ja Cię przytuliłam?
Pewna jestem, że wiele razy tuliłeś mnie, gdy spałam czy płakałam skulona z bólu, bo wiele się dzieje złego w życiu człowieka, kiedy nie ma w sercu Boga. Jednak to nie jest tak, że nie było Cię w moim życiu. Gdyby tak było, nie dotrwałabym do pierwszego swego Święta Niepodległości. Chroniłeś mnie, choć nie wiedziałem o tym. Z bólem patrzyłeś na wiele złych uczynków jakie popełniałam, nie zważając na Twoją miłość i błaganie o zwrócenie na Ciebie uwagi.
Nie byłam ochrzczona jak większość dzieci w Polsce we wczesnym dzieciństwie. Nie pochodzę z wierzącej rodziny, ale z polskiej. Mama jest Polką i cała jej rodzina też. Miałam wierzącą polską babcię, która ufam wymodliła moje nawrócenie, wraz z mamą. Zostaliśmy ochrzczeni całą rodziną w roku 2003, kiedy byłam w trzeciej klasie Szkoły Podstawowej. Trochę późno co nie? Ale Bóg jest mistrzem czekania…
Po Chrzcie świętym odeszłam od kościoła na 7 długich lat. Dorastałam, poszłam swoją (jak mi się wydawało) drogą, by później się przekonać, że On ma dla mnie coś znacznie lepszego. Przychodzi kiedyś w życiu moment, kiedy rozumiesz, że najlepszym reżyserem jest Bóg. To On serwuje ci najlepsze odcinki serialu twojego życia.
Odeszłam, zapomniałam o tym, że należę już do Niego. Buntowałam się, próbowałam sobie ułożyć życie kierując się własnymi zachciankami, pragnieniami ciała i tym, co mi wtedy wydawało się za najlepsze. Byłam egoistyczną, zimną osobą, raniącą bliźnich. Kierowałam swoje pragnienia ku niewłaściwym osobom, szukając zaspokojenie swojej pustki, która wciąż rosła.
Pamiętam chwile, kiedy przeklinałam Boga, płacząc i winiąc Go w swoich niepowodzeniach i kolejnych rozczarowaniach. A On cierpliwie nadstawiał policzek, płacząc razem ze mną. Jednak zupełnie z innego powodu…
Robiłam wiele rzeczy, z których nie jestem dumna. Te demony bolesnych wspomnień będą prześladować mnie do końca życia. Pomimo tego, że mi wybaczono, poczucie winy zostaje na zawsze…
Jestem jednak wdzięczna za to wszystko co przeszłam. Cieszę się, że przez to wszystko przeszłam, bo dzięki temu jestem taką osobą jaką jestem teraz – silną, może trochę upartą, ale znającą wartość życia i cenę złych wyborów. Boże uchroń moją przyszłość od ponownego upadku. Lepiej bowiem umrzeć niż ponownie oddalić się od ciebie…
Muszę też wspomnieć o związku z polskim językiem, odegrał on kluczową rolę w moim nawróceniu i całym życiu.
Kiedy byłam w 2 czy 3 klasie (rok, kiedy byłam ochrzczona) do mojej małej miejscowości przyjechała nauczycielka z Polski – Pani Elżbieta Biasalska. Chodziłam do niej około roku, może dwóch lat. Ona nauczyła mnie podstaw języka. Jednak później zabrano ją do Polski i następny nauczyciel wrócił do mojego miasta właśnie w roku mojego nawrócenia. Zabawna zbieżność okoliczności ?
Mama mając w Polsce rodzonego brata i trzy bratanice, które wyjechały do Polski na studia, pragnęła bym również ja poszła tą drogą. Nie interesowało mnie to we wcześniejszym okresie życia. No bo miałam, jak wtedy sądziłam, całe życie w Kazachstanie – przyjaciół, miłość, wszystko. Po co mam wyjeżdżać? Żebym zmieniła zdanie, Bóg musiał mnie odizolować, zabrać to wszystko. W trudnej sytuacji okazało się, że jestem sama i nie mam nikogo.
W czerwcu 2011 roku skończyłam szkołę. Pragnęłam iść studiować na tłumacza języka angielskiego.
Tylko, że trzeba pamiętać, iż w Kazachstanie studia na wyższych uczelniach są płatne. Wyjątkiem jest nabranie dużej ilości punktów na maturze, wtedy możesz studiować na grant – bezpłatnie. Nie nabrałam tak dużo, by trafić na uczelnię. Moich punktów wystarczało na nauczyciela przedszkola w szkole zawodowej. Więc musiałam iść na płatne. Wybrałam szkołę zawodową w odległości ok. 2 godzin drogi od miasta rodzinnego Miałam tam rodzinę więc było trochę łatwiej.
Zapisałam się na tego tłumacza, ale z powodu nie nabrania odpowiedniej ilości osób – nie utworzyli grupy i zebrali ludzi z takich samych nie utworzonych kierunków. Takim sposobem powstała grupa – „księgowość”. Łatwo się domyśleć, że było to zupełnie mi nie odpowiadającą drogą.
Wtedy to przyszłyśmy z mamą na rozmowę do Pani Dziekan. Ona proponowała inne kierunki. W tym momencie pamiętam, jak zrozumiałam, że to nie jest to czego pragnę. Spojrzałam na mamę i powiedziałam, że WOLĘ POLSKĘ…
Tak się zaczęła moja droga ku światłu. Szybko znalazłyśmy w tej samej miejscowości Polonię, gdzie była nauczycielka z Polski. To było jakoś w okresie październikowym. Wtedy to zbliżało się Święto Niepodległości Polski – przygotowywaliśmy koncert, wiersze, piosenki i tańce polskie. Przydzielono mnie do grupy śpiewającej.
Polski wydawał mi się łatwy. Może dlatego, że w dzieciństwie miałam z nim styczność? Czy ten język był stworzony dla mnie, kto wie? Chodziłam do grupy przygotowującej się na studia w Polsce. Pamiętam jak jeden chłopak po lekcji, gdzie chodziłam około 2 tygodni na zajęcia, zapytał czemu jeszcze nie jestem w Polsce?
W każdym razie, dowiedziałam się, że potrzebna jest Karta Polaka, by dostać wizę na rok. Dla osoby studiującej w Polsce jest to prawie że niezbędne.
Rozmowę dla osób chcących otrzymać Kartę Polaka przeprowadzał Pan Konsul, który miał właśnie przyjechać do nas na ów koncert. Tego dnia, 11 listopada, po koncercie mieliśmy zdawać egzamin. Osoby, które również oczekiwały na swoją kolejkę pytali się jak długo się uczę polskiego. Kiedy się dowiedzieli, że kilka tygodni to zaczęli się śmiać. Powiedzieli, że nie dam radę zdać, że zadają trudne pytania z historii Polski, literatury, na które nie będę w stanie odpowiedzieć. Do tego, nie byłam pełnoletnią wtedy. Warunkiem otrzymania Karty dla osób niepełnoletnich było posiadanie Karty przez jednego z rodziców. Moja mama zdawała tego dnia ze mną więc też nie miała. Byłam załamana, od tego zależała moja przyszłość, moje studia w Polsce.
Wyszłam wtedy na korytarz, by ochłonąć i wtedy właśnie zwróciłam się do Pana Boga po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie z zarzutami czy przekleństwem, lecz z prośbą. Choć też ciężko to nazwać prośbą, raczej egoistyczną umową. Jemu to wystarczyło zupełnie.
Powiedziałam, że jeśli mi pomoże zdać ten egzamin na Kartę Polaka to PÓJDĘ DO KOŚCIOŁA.
Weszłam na salę egzaminacyjną. Zaczęłam rozmowę po polsku. Dokładnie rozmowę, nie egzamin. Pan Bartosz spojrzał na mój wniosek, zapytał mnie tylko JAKIE MAM PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ W POLSCE? Powiedziałam po polsku, że chcę studiować i mieszkać w Polsce. Podpisał wniosek i życzył mi powodzenia. TYLE.
Wyszłam z Sali trochę w amoku. Nie rozumiejąc co się przed chwilą stało. Nie pytał o żadną historię, o żadną literaturę czy jakąkolwiek wiedzę. Pan Bóg wywiązał się z umowy. Moja kolej. Jestem osobą, która stara się dotrzymywać słowa, więc poszłam do kościoła w najbliższą niedzielę.
Wiecie co jest najbardziej zabawne i niepojęte w tej historii? Po latach, już będąc w Polsce odkryłam swój stary pamiętnik z Kazachstanu.
Proszę sobie wyobrazić, że jest z 2011 roku. Okres: sierpień 2011 – kwiecień 2012. Mam zapisany ten dzień: 11 listopada. Zanotowałam tylko jedno zdanie – planuję w niedzielę iść z krewnymi do kościoła. Do tego dnia nie było żadnej wzmianki o Bogu czy kościele. Nic, nie zapisałam, nawet dlaczego niby poszłam do tego kościoła. Dwa dni po tym – 13 listopada – również jedno zdanie: Byłam dziś w kościele, było super!
I nagle po tym, kiedy czytasz dalej te zapiski – już dwa zdania o kościele i Bogu; trzy, cztery… Aż zapiski kończą się tym, że cały mój dzień i myśli są związane z Kościołem i Bogiem. Zabawne to jest. Można namacalnie zobaczyć, jak w ciągu tych pół roku zmieniało się moje myślenie – czy raczej kierunek tego myślenia. To jest opatrznościowe, że akurat te zapiski się zachowały. Akurat rok mojego nawrócenia. Niesamowite.
Co się wtedy wydarzyło? Kiedy przyszłam do kościoła poczułam się w domu, ta pustka w moim sercu, której żadna miłość ludzka nie była w stanie zaspokoić – nagle zniknęła. Dlaczego? Bo wypełnił ją Jedyny Bóg. Jak On długo na to czekał!
Tak się zaczęła nasza wspólna podróż i moje nawrócenie, które trwa do dziś. Ciągle mnie zaskakuje, przyciąga bliżej i pozwala się cieszyć tym, że jestem obok Niego.
Patrząc wstecz nie mogę sobie wyobrazić życia bez Jezusa. Kim bym była? Gdzie bym była? Jest całym moim życiem – On i Jego Jedyny, Święty, Katolicki i Apostolski Kościół – w którym znalazła swój dom.
Życia nie starczy, by dziękować za to, że pozwolił mnie wrócić… Tak Bardzo Cię kocham, Jezu Chryste…
Reszta, to już inna historia…
 
Inna Meshkorez

Nazywam się Pierrette Landry,  jestem Francuzką Kanadyjką i urodziłam się na Wyspie Świętej Magdaleny (Kanada).

O błogosławionym ks. Jerzym Popiełuszko usłyszałam z telewizji, a później sama starałam się o Nim znaleźć coraz więcej informacji.

Gdy miałam 18 lat Polski Papież Jan Paweł II odwiedził Kanadę.

Historia młodego polskiego księdza -  ks Jerzego bardzo poruszyła moje serce. Dowiedziałam się tylko, że został porwany, a reszta informacji o Nim była bardzo trudna do zdobycia; podobnie jak wielu innych księży przed nim - został On zamordowany.

W 1986r. zobaczyłam czasopismo ze zdjęciem ks. Jerzego na pierwszej stronie zatytułowane "Wzruszająca historia ks. Popiełuszki". Szybko zakupiłam ten magazyn i nie mogłam się doczekać by wrócić do domu i przeczytać artykuł o ks. Jerzym.

Wtedy zaczęła się moja miłość do ks. Jerzego !

W magazynie było zdjęcie ks. Jerzego z Lechem Wałęsą - to bardzo poruszyło moje serce i przywołało wspomnienie o "Solidarności".

W 2017r. postanowiłam wyszukać więcej informacji  na google na temat mojego bohatera - ks. Jerzego. Odkryłam wtedy, że ma żyjących krewnych, że za Jego wstawiennictwem dokonał się cud i że jest On teraz na drodze do świętości.

Zaprzyjaźniłam się z innymi ludźmi, którzy tak jak ja kochają ks. Jerzego: Karolina, Esther i Inna - pomagają mi bliżej poznać ks. Jerzego.

Bardzo chciałabym je spotkać, przytulić i przyjechać na Żoliborz - głęboko wierzę, że ks Jerzy ma dla mnie plan.

Kiedy się do niego modlę zwracam się do niego po imieniu: " Jerzy " bo myślę o Nim jak o moim Aniele stróżu, który chroni mnie i moją rodzinę.

Zawsze się do Niego modlę, a On nieustannie jest w moich myślach i w moim sercu. 

Bardzo żałuję, że nie miałam okazji go poznać, ale nieustannie modlę się by kiedyś spotkać go w raju....

 

Pierrette Landry z Kanady,  2 lipca 2021

Mon nom est Pierrette Landry  et je suis  Canadienne Française . je suis née  aux Îles de la Madeleine. j ai entendue parler de Jerzy Popieluszko a la télévision  lorsque  lon faisait des recherches pour  le retrouver. j avais 18 ans. le pape Jean Paul 2 était venu au canada quelques temps auparavant et le fait que l on avait enlever un jeune prêtre polonais comme lui m avait très touchée. mais à l époque c était une information qui allait se terminer là comme  tant d autres.Mais non  quelques années plus tard  peut-être en 1986 un magasine avec en première page le titre ( la touchante  histoire du père  popieluszko) a retenue mon attention je me suis vite acheté le magasine et était impatiente de me retrouver à la maison pour pour lire son histoire. et là toute a commencer pour moi . j ai vue sa photo en compagnie de Leach Walesa et elle est rester dans ma mémoire et dans mon cœur. en2017 je me suis brancher à internet et j ai commencé à faire des recherches sur mon héros. j ai vu qu il avait encore de la famille et surtout qu il avait fait un miracle et avait été béatifié. Je me suis fait des amis qu ils l aime comme moi dont Karolina qui m aide à le connaître Esther et Inna. J aimerais les rencontrer un jour à Zoliborz et les prendre dans mes bras .Jerzy fait bien les choses. Je l apelle par son prénom car je le considère comme mon ange gardien il me protège moi et ma famille. je le prie et il est à chaque instant dans mes pensées et dans mon cœur J aurait tellement aimé le rencontrer . sûrement un jour au paradis.

Pragnę podzielić się krótkim świadectwem mojej przyjaźni z bł. Ks. Jerzym Popiełuszką. Kiedy zamordowano ks. Jerzego, miałam 3 lata. Z tego czasu pamiętam przewijające się przez usta rodziców trzy nazwiska: Wojtyła, Wyszyński i Popiełuszko. Nasi rodzice opowiadali o nich jak o bohaterach. Pamiętam z dzieciństwa czarno białą książkę, na której okładce była trumna ks. Jerzego i duży napis Popiełuszko. Moja starsza siostra, młodszy brat i ja wzrastaliśmy w tym duchu. Moja rodzina jest wierząca, tata jest zakrystianinem i często w naszej wiosce dokuczano nam z powodu wiary "przezywając" tatę i brata Popiełuszko. Ale to nas nie zrażało a nawet zachęcało do poznawania postaci ks. Jerzego. Tak więc rosłam w obecności ks. Jerzego. Był ze mną zawsze, odkąd pamiętam. Prosiłam Go o wsparcie w różnych intencjach, był ze mną, kiedy wyjeżdżałam do zakonu jest i teraz. Pomógł mojemu bratankowi Wojtusiowi zmagać się z wrodzoną chorobą. Kolejne pokolenie mojej rodziny zaprzyjaźniło się z naszym błogosławionym. Jest ciągle wzywany w rodzinie.  Odczuwam Jego obecność w moim życiu, w życiu naszej rodziny. Rosłam z nim i teraz kiedy mam 40 lat, mogę nadal powiedzieć, że ks. Jerzy był od zawsze, jest i będzie. Spełniły się słowa Jana Pawła II, który powiedział:

„Oby z tej śmierci wyrosło życie tak jak z krzyża Zmartwychwstanie".

Jedenaście lat, aż musiałem sprawdzić - serio - jedenaście lat temu na głównym warszawskim placu, który powinien chyba nosić nazwę Zesłania Ducha Świętego, odbyła się  beatyfikacja - jedyna taka, beatyfikacja męczennika za prawdę - wychowanka Prymasa tysiąclecia i gorliwego ucznia „polskiego” Papieża.

 

Musiałem sprawdzić, bo nie dowierzałem, po jedenastu latach od tego spektakularnego i chyba najważniejszego dla Polski i dla Kościoła w Polsce wydarzenia wybrałem się na mszę rocznicową do Sanktuarium bł. ks. Jerzego Popiełuszki na warszawskim Żoliborzu i… konsternacja… Nie do wiary - jak się dowiaduję od parafian, na mszach poprzedzających ten dzień nawet nie ogłoszono, że to jest rocznica beatyfikacji.

 

Owszem, odprawiono mszę świętą o g.18, jak najbardziej - niedzielną. Przybyła Rodzina ks. Jerzego, przyszli parafianie w ilości prawem dopuszczalnej, no i mała grupka czcicieli kultu Męczennika. Oczywiście byliśmy uczestnikami spotkania z Panem w Eucharystii i nawet odczytano nam list biskupów z okazji 100 lecia poświęcenia Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu.

Jeśli nie liczyć informacji na zakończenie mszy, że jest to dzień odpustu dla każdego kto pomodli się przy grobie księdza Jerzego, nie wspomniano ani słowem o ks. Jerzym - ani słowem!!! Szok - niedowierzanie. W najczarniejszym śnie nie mogłem sobie wyobrazić, że doczekam tego czasu - a jednak - dzieje się…

 

Krążą pogłoski, że obecność relikwii ciała bł. ks. Jerzego przy kościele św. Stanisława Kostki dobiega kresu, że trzeba je przenieść i umieścić w Świątyni, według niektórych historyków stanowiącej wotum za masońską rewoltę z 1791 roku, zwanej Konstytucją 3 maja. Wielu twierdzi, że to nie możliwe, bo wywoła to kategoryczny i powszechny sprzeciw nie tylko orędowników kultu ks. Jerzego.

 

Ale dla mnie świadka w Jego procesie beatyfikacyjnym i od 40 lat uczestnika wszystkiego tego co dzieje się w Sanktuarium Jego imienia, dostrzegalnym staje się systematyczne wyciszanie kultu w tym miejscu. Najpierw pod pretekstem unowocześnienia wnętrza świątyni, zmieniono historyczny wygląd ołtarza, przy którym Męczennik odprawiał słynne Msze za Ojczyznę. Później zlikwidowano równie historyczny napis „Czuwamy” umieszczony na płytach chodnikowych przy wejściu na teren kościoła. Jakiś czas temu wyniesiono ze świątyni historyczne sztandary fundowane przez różne grupy społeczne i związkowe gromadzące się wokół swojego duszpasterza.

 

Grób księdza Jerzego do którego, zanim przed 10 laty zaprzestano liczenia pielgrzymów, przybyło około 25 milionów ludzi, przez wszystkie lata był chroniony przez liczącą ponad 4 tysiące grupę  strażników relikwii. Jako drugi taki grób w Polsce, po Grobie Nieznanego Żołnierza miał on całodobowa asystę. Obecnie pod pretekstem pandemii zaniechano i tego zwyczaju. Czasem jeszcze jacyś najwierniejsi czciciele pełnią tu całodobowy dyżur, ale to już naprawdę wyjątki. Nie ma co się dziwić, my starsi już najzwyczajniej odchodzimy na inną wartę, a nie ma nawet cienia pomysłu na rekrutację młodzieży. No bo pandemia…

 

Przywołam tu słowa św. pamięci ks. Biskupa Józefa Zawitkowskiego wygłoszone w październiku 1987 roku podczas mszy na Żoliborzu.

„ Bojaźnią przejmuje mnie to miejsce. Tu jest Dom Boga i Brama Niebios, przybytek Boga z ludźmi. Tu jest grób Męczennika i grób kapłana, który był Jego duchowym Ojcem. Tu stanął ten, któremu na imię Jan Paweł II, Piotr, opoka naszych czasów. Tu nic się nie mówi, tu trzeba ziemię całować. Tu ziemia jest modlitwą.”

 

A dziś… zlikwidowano historyczne artefakty, w mieszkaniu świętego jest pracownia i zbiór dokumentów. I jak dziś traktować słowa biskupa„… Tu trzeba ziemię całować. Tu ziemia jest modlitwą.”

 

Kiedy 11 lat temu trwały przygotowania do beatyfikacji, miałem wiele krytycznych uwag - napisałem na tę okoliczność tekst pt. „Na dzień beatyfikacji” - jak kto dociekliwy może go odnaleźć na stronie Misji (adres poniżej). Wydało mi się wówczas, że nie dochowano należytych starań dla oprawy tego doniosłego wydarzenia. Ale rzeczywistość okazała się dużo bardziej budująca niż moje obawy. Wtedy, nie wiem, czy w zgodzie z zamiarem organizatorów, czy też z inicjatywy samego Błogosławionego przyszło nas na tę uroczystości setki tysięcy ludzi. Ksiądz Jerzy urządził kolejną po Jego pogrzebie największą chyba manifestację w mieście swojej ostatniej posługi.

 

Kolejne rocznice, to już niestety tylko aby coraz ciszej i coraz nas mniej. Chyba zamiar o którym wspomniałem wcześniej ma już szansę na rychłą realizację. Nie można mieć żalu do parafian, ani nawet do włodarzy miejsca, ci mogą tyle na ile mają zgodę. Oczywiście długi koniec tygodnia, pandemia i co tam jeszcze, w jakimś sensie usprawiedliwiają też taką, a nie inną frekwencję. Ale dlaczego nas ludzi znających księdza Jerzego osobiście przyszła na uroczystości tylko garstka - dosłownie kilkanaście osób, to tego nie rozumiem. Dwóch reprezentantów sławetnej Huty Warszawa - bez sztandaru - niepojęte, choć chwała i za to. Z reprezentacji Związku Solidarność, jedna, wspaniała, ale słownie jedna osoba. Żadnego wieńca od polityków, ba żadnego polityka. W mediach kompletna cisza. Kiedy trzeba np. przy okazji wyborów coś nagłośnić wykorzystując znaczenie męczeńskiej ofiary księdza Jerzego to i owszem, pojawia się przy grobie mnóstwo działaczy.  Ale jedenasta  rocznica - e, a co to tam… Tak właśnie zamilcza się znaczenie i sens męczeństwa świadka prawdy i wymiar Jego ofiary.

 

Gdyby nie świadomość, że tylko diabeł smutny jest od urodzenia, nie umiałbym się dziś uśmiechnąć. Ale, tym którzy byli „wyjechani” zapomnieli, nie mogli bo… Wszystkim nieobecnym powiem, że naprawdę jest czego żałować. Po rocznicowej mszy odpustowej zgromadziliśmy się wokół grobu Męczennika w towarzystwie Rodziny księdza Jerzego. Prawdziwym zaszczytem była dla nas obecność schorowanych już, brata księdza Józefa i Jego żony Alfredy oraz nadziei promocji kultu bł. ks. Jerzego Jego bratanka Marka, który pokonując bariery covidowe przybył do Polski z za oceanu, by uczcić ten uroczysty dzień. Dołączył do nas młody ksiądz, któremu przypadł w udziale obowiązek odczytania na mszy listu Episkopatu i udzielił nam u grobu Męczennika kapłańskiego błogosławieństwa. Naprawdę jest czego żałować…

 

 Nie traćmy jednak nadziei. Jestem przekonany, że kiedy do bł. księdza Jerzego dołączy wkrótce już bł. ks. Prymas Wyszyński, to wraz ze św. Janem Pawłem II będą Oni stanowili tak silną grupę świętych, że wespół poruszą niejedno polskie i nie tylko polskie sumienie. Trzeba nam wiedzieć, że obecność bł. Księdza Jerzego w tym gronie nie przynosi żadnej ujmy tym dwóm wielkim - jest On ich wychowankiem i to za głoszenie ich słów uzyskał koronę męczeństwa, która plasuje Go na najwyższym podium pośród tych i nie tylko tych świętych. Czy i jak to jest możliwe, to też warto o tym poczytać w moim „Świadectwie nieużytecznym” zamieszczonym również na stronie Misji www.misjonarzeksjerzego.pl  gdzie można też zamieścić intencje modlitewne za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego, zaznajomić się z intencją Misji i zadać mi oraz pozostałym Misjonarzom każde pytanie.        

 

 Adam Nowosad  6/06/2021 r.                         Piszcie    ksalek.tlen.pl

O Mamie bł. ks. Jerzego.

To niezwykła Mama, nieraz proszę o Jej pomoc i wstawiennictwo... 

Miałam z panią Marianną takie dziwne doświadczenie - opiszę jak to było:

był taki czas, jakieś dwa lata temu, gdy naszedł mnie solidny kryzys wiary; gniotła mnie świadomość rozmaitych cierpień ludzi (moje przyjaciółki przechodziły bardzo trudne doświadczenia nie dając rady...) a do tego i ja sama też bywałam na granicy wytrzymałości z różnych powodów.... W każdym razie był to czas większego nawarstwienia spraw ponad moją wyporność i uczucia wraz z rozumem wydały wojnę mojej wierze - tak więc zaczęłam się w niej sypać i jakoś zdawało się, nie widać żadnego światła na ponurym horyzoncie. Chodziłam, pytałam, próbowałam łatać tę wiarę i odnosiłam wrażenie, że ciągle trafiam na bezsens. Aż mnie oświeciło... Przypomniałam sobie, że wiara rodzi się ze słuchania wiarygodnych świadków. Bardzo mocno trafiło mnie po całości- i w rozum, i w uczucia, i jakby prosto w duszę, że tym spotkaniem ze świadkiem, którego poszukuję,  było właśnie spotkanie pani Marianny. Kiedy przed laty byliśmy u niej, wzięła mnie za rękę i - jakby nie wiedzieć czemu - mówiła mi o potrzebie przebaczenia. Dla mnie to było nawet krępująco dziwne, bo w tamtym czasie nie odczuwałam najmniejszych problemów z przebaczaniem. Jakby nie wiedziałam z czym to połączyć, dlaczego akurat do mnie z taką mocą to opowiadała - a w końcu byliśmy tam w grupie pięciu osób. Krępowałam się tym, że do mnie pani Marianna kieruje takie osobiste przesłanie - z naciskiem kazała mi otworzyć stronę w albumie na zdjęciu Księdza Jerzego po wyłowieniu jego ciała z wody i mówiła o przebaczeniu, pytając czy ja rozumiem co znaczy przebaczyć... Niby słowa były jasne, schowałam je w sercu, jedynie czując powagę chwili, ale prawdę mówiąc kompletnie wtedy tego nie rozumiałam. Do czasu tego swojego kryzysu, kiedy to oświeciło mnie, że ta Kobieta, to prawdziwy świadek cudu wiary. Po ludzku, jako matka miała przecież więcej "interesu" w tym, żeby wiara nie stała się przyczyną katuszy Jej syna. Zrozumiałam to dopiero jako matka. Instynkt troski o dobro dziecka jest ogromny. Dobro dziecka w sercu matki kochającej je jest zdecydowanie ważniejsze od niej samej. To cud wiary - właśnie sama wiara pani Marianny, która świadomie i bezwarunkowo ofiarowała syna Kościołowi. Przeniosła tę wiarę ponad męczeństwo syna, Bóg ewidentnie działał w niej cuda - że to zniosła, że dalej wierzyła, że wybaczyła. To ludzką mocą nie jest możliwe. Może po to, aby to pojąć, dotykam w życiu moich granic wytrzymałości co i rusz, i mojego lęku w bezradności o los dzieci na tym świecie? Pani Marianna jest dla mnie przewodniczką wiary, drogowskazem zawierzenia. Jak Maryja... ale jednak w pewien sposób o wiele bliższa - jakby "namacalna", mimo, że już po tamtej stronie. To dla mnie ogromna łaska, że mogłam tak zwyczajnie z Nią porozmawiać, poczuć Jej dotyk, usłyszeć osobiście Jej słowa. Nie jest dla mojego chwiejnego umysłu abstrakcją (jak czasem malują się w nim wszystkie prawdy wiary i święci niewidziani) jak bardzo potrzeba nam takich NAMACALNYCH świadków? Dla mnie osobiście ważne jest też to, że była żoną swojego męża w zwyczajny sposób - to mnie też ustawia prawidłowo, zdrowo i normalnie. 

"Aż ciśnie się na usta by przywołać sławny cytat z ks. Twardowskiego - śpieszmy się kochać ludzi… ale nie, nie! W przypadku Waldka tak nie było. Odchodził długo, bardzo długo i w strasznych mękach. Tak, mękach i nie mam tu na myśli jedynie wycieńczającej ciało choroby, ta wyniszczała to co widoczne. Waldemar cierpiał duchowo - okrutnie cierpiał i właśnie to go zabiło. Kiedy jeszcze mogłem z nim nawiązać kontakt, powtarzał w kółko, czemu oni mi to zrobili… No właśnie - czemu mu to zrobili???
Kiedy ubeckie sługusy przywiozły go do mieszkania, kilka dni wcześniej uprowadzonego ks. Jerzego, bo tylko tam się czuł bezpieczny mówił mi, że bez wahania zaryzykował swoim życiem, żeby powiedzieć światu kto dokonał zamachu na księdza. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że był to zamach na życie księdza.
Szybko okazało się, że ta w istocie desperacka ucieczka Waldemara, jedynego świadka porwania spowodowała, że napastnicy musieli zmienić plany wobec swojej ofiary. Dziś nie ma sensu rozwijać tej kwestii i przywoływać wielu z możliwych wersji tych wydarzeń. Dziś odprowadziliśmy na wieczny spoczynek człowieka, któremu zawdzięczamy choćby i to, że mamy relikwie ciała największego współczesnego naszym pokoleniom Męczennika.
No właśnie pożegnaliśmy - bohatera, który przez lata niemal na rękach był noszony - owszem, noszony przez wielu, w tym i przez elity które po 1989 roku przejęły władzę. Wszędzie był owacyjnie witany. Na mszach żoliborskich, ale nie tylko tam, po wymienieniu jego nazwiska długo brzmiały owacje. Tak, tak, pamiętamy to… Wywiady, dziennikarze, zaproszenia na spotkania. Otoczony troskliwą opieką przez lata używany był jak maskotka dodająca blasku, kolejnym lansującym się na nim działaczom związkowym i politycznym.
Aż nagle - któregoś dnia przyszedł do niego jakiś wysłannik układu, mniejsza o to której ze stron i zapowiedział mu, że jeśli nie potwierdzi przedstawionej mu wersji wydarzeń z 1984 roku, to pożałuje tego. Po raz kolejny Waldemar zachował się jak trzeba, szorstko odprawił wysłannika. Niestety szybko przekonał się, że to nie były czcze pogróżki. Wkrótce znalazł się ktoś, jakiś oszlifowany w PRL prokurator, któremu „przeciekło” ze śledztwa, że to właśnie Chrostowski jest głównym współsprawcą porwania - a więc i zbrodniarzem… Szok!!!
Nieważne, że oskarżenie nie miało żadnych realnych podstaw. Wystarczyło, że nagle znalazł się jakiś podobno śledczy dziennikarz, który publicznie postawił Chrostowskiemu zarzut współpracy z SB. Nieważne, że oszczerca przegrał serię procesów w sądach. Wkrótce pojawiła się, a jakże zasłużona dla niepodległości dociekliwa reporter filmowa i - wysmażyła na bazie zbiorów IPN dzieło w którym ksiądz jak najbardziej, pomimo licznych ograniczeń w sprawowaniu funkcji liturgicznych ciągle jeszcze katolicki ksiądz - kapelan komandosów 68, ogłosił Waldemara Chrostowskiego Judaszem i zdrajcą. Tak po prostu - nakarmiony rewelacjami wspomnianego prokuratora i jego akolitów - bez żadnego już sądu, ba nawet wbrew wyrokom sądów, wszem i wobec oznajmił, że zdrada jest bezsporna. - Koszmar. To ten cios był prawdziwą przyczyną silnego wstrząsu, załamania nerwowego i w rezultacie wyniszczającej choroby, która zakończyła życie, dziś już ś.p. Waldemara Chrostowskiego.
19 stycznia 2021 roku zgromadziliśmy się na Mszy pogrzebowej, no właśnie 19 dnia miesiąca… Przyszło nas tam być może nawet zbyt wielu jak na obecne wymogi sanitarne. Przyszli przyjaciele i ci wszyscy, którzy mają świadomość jak wiele zawdzięczamy temu niekwestionowanemu bohaterowi, który tam wtedy pod Górskiem bez wahania na stos rzucił życia los. Zabrakło i chyba dobrze tych wszystkich, którzy skutecznie zostali zainfekowani jadem oszczerców. Trudno - poświęcę im jeszcze kilka słów…
Były przemowy, odważne i piękne. Oprócz bohaterskich Hutników warszawskich, głos zabrał też znany pisarz i dziennikarz, który nazwał hienami tych, którzy przez lata usiłowali się lansować na krzywdzie człowieka który, jestem tego pewny, złotymi zgłoskami zapisał się w dziejach i pańtwa Polskiego i Kościoła Powszechnego. Co więcej, jestem też pewny, że przyjdzie jeszcze taki czas, kiedy i Państwo i Kościół docenią znaczenie bohaterskich czynów Chrostowskiego. Wielokrotnie bowiem narażał on swoje bezpieczeństwo i życie. Będziemy się o to upominać, ale upomni się też sam ksiądz Jerzy o swojego przyjaciela. (-)
Piękna była ta Msza - dłuższa niż zazwyczaj. Nie zabrałem głosu, pomimo tego, że byłem tam jedynym człowiekiem, który najdłużej z obecnych, bo od ponad pół wieku, znał Waldemara. W ciszy serca żegnałem przyjaciela, który kiedy miałem bodaj 17 lat uczył mnie jak być człowiekiem przyzwoitym. Takim był on sam. Straszliwie doświadczony w dzieciństwie. W czasie wojny na oczach dwóch jego braci partyzantka sowiecka przygotowująca zaopatrzenie dla nadchodzącej czerwonej armii, zastrzeliła ich rodziców za odmowę wydania żywności. Przygarnięty przez obcych ludzi, państwa Chrostowskich, dopiero po dziesięcioleciach odnalazł braci. Był, tak jak umiał najlepiej, koleżeński uczynny, zawsze skory do walki z systemem zła. Tak poznał księdza Jerzego. Brał udział w strajku w Szkole Pożarnictwa. Wyrzucony z pracy za zorganizowanie komórki Solidarności głównej jednostce Staży pożarnej w Warszawie, na długo pozostał bez środków do życia. Pomagałem mu zatrudniając go w swoim przedsiębiorstwie, ale któregoś dnia, chyba w marcu 1982 roku poprosił, żebym pojechał z nim do księdza, który pomaga takim jak on, wyrzuconym z pracy za działaności związkową. Takim sposobem i w moim życiu zaczął się czas odmiany. Długa to opowieść, nie na ten moment.
Wiem tylko, że to Waldemarowi zawdzięczam jakim człowiekiem obecnie jestem. Gdyby nie on, nigdy nie poznałbym księdza Jerzego, który wyprostował wiele z moich dróg. To dzięki Waldkowi doświadczyłem łaski wspierania bł. księdza Jerzego w najważniejszych momentach Jego posługi i Jego działalności. Wspólnie braliśmy udział we wszystkich chyba wydarzeniach z księdzem związanych. Tak wiele ich było… aż do 19 października 1984 roku i później…
Kiedy Chrostowski cieszył się zasłużoną sławą bohatera, ja pokornie stałem z boku. Kiedy go opuszczono, przyjąłem go do swojej spółki i przez lata prowadziliśmy działaności gospodarczą do czasu, kiedy znów trzeba było włączyć się w sprawy Polski. A kiedy go oczerniono i z powodu choroby nie mógł już się bronić, zacząłem ryzykowny wciąż trwający bój w obronie należnej mu czci. Czci tego bohatera ale też i w obronie prawdy o tamtych czasach - o księdzu Jerzym też. To Trwa…
Dziś pożegnałem swojego przyjaciela - już nie cierpi, więcej go tu nie skrzywdzą. Już jest pod opieką swojego Patrona. Ufam, że miłosierdzie naszego Pana sprawi, że Waldemar odpocznie na łąkach zielonych, że poczeka tam i na nas, że się spotkamy w Domu Ojca. Tak wierzę.
Na zakończenie wrócę do poety ks. Twardowskiego - śpieszmy się kochać ludzi - Tym razem jednak wołajmy do oszczerców, w istocie oprawców, by póki jeszcze mają czas ratowali swoje sumienia, swoje dusze. Waldemar żyje już w innej, lepszej rzeczywistości, ale ci tu jeszcze mają czas… Śpieszcie się, nie znamy bowiem dnia ani godziny…
Waldemar - niech odpoczywa w Pokoju. 19 styczeń 2021r."
Adam Nowosad