Przewodnik Katolicki 48/2013 

Cierpiała jak Maryja

 
autor: Anna T. Pietraszek

Ilekroć mogłam ją widzieć, wpatrywałam się w jej oczy. Za każdym razem napotykałam spojrzenie bez kresu, takie głębokie, badawcze. Wtedy zawsze odruchowo robiłam w sercu błyskawiczny rachunek sumienia, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę zasługuję na to specjalne wyróżnienie, czy mogę stanąć i rozmawiać z Matką Męczennika.

 

W oczach Marianny Popiełuszko widniała ta dal bezkresu, świadcząca o największej życiowej mądrości, tej zdobywanej codzienną modlitwą, ciężką pracą i własnym cierpieniem. Te oczy wyrażały świadomość mocy kapłaństwa, znaczenia kapłaństwa jej syna. Ona rozumiała doskonale, jak niewielu innych, co oznacza powołanie kapłańskie. 
Swoim przenikającym sumienie spojrzeniem świadczyła o tym, jaka powinna być prawdziwa wiara.

 

Uwierzyła Bogu we wszystkim

 

Wiara bez wątpliwości, bez zbędnych pytań, bez dociekań, wątpliwości i… bez krytykowania powołanych. Ufała Panu Bogu całkowicie, była wzorem wiary, świadkiem wiary, takim jak każdy z nas, chrześcijan, powinien być. Powinien… Matka ks. Jerzego nie dyskutowała z wiarą, nie sprzeciwiała się w niczym Panu Bogu. Dawała świadectwo swojej wiary nie tylko w swoim codziennym życiu, ale przede wszystkim uczestnicząc przez 29 lat, które upłynęły od śmierci jej syna, w uroczystych Mszach św. za Ojczyznę czy w każdej swojej wypowiedzi kierowanej do znajomych, do hierarchów, do mediów, pisarzy, badaczy… Bardzo niechętnie stawała przed kamerami, a przekonałam się o tym osobiście w roku 2000, gdy realizowałam film o ks. Jerzym. Przyczyną jej niechęci nie była jakaś specjalna nieufność wobec mediów. Ona po prostu nie chciała wynosić samej siebie przed swego syna kapłana. Wtedy zgodziła się dać świadectwo. Postawiła mi jeden warunek: przy nagrywaniu musi być obecny kapłan, któremu ufa całkowicie, czyli ks. prałat Zdzisław Peszkowski, nasz kapelan Rodzin Katyńskich. Ma on stać tuż obok kamery, przy reżyserze. Przez całe nagranie! I tak było. Ustawiłam panią Mariannę przy oknie w pokoju ks. Jerzego, w jego mieszkanku w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu w Warszawie. Okno było uchylone, a za ramieniem Matki widać było grób jej syna… Na parapecie okna ustawiłam krucyfiks, ten, z którym ksiądz Jerzy wędrował przez dorosłe życie, od wyjazdu z rodzinnych Okopów, ten, tak omodlony przez niego samego. Matka spoglądała poprzez krucyfiks na pobliski grób swego dziecka.

 

Świadectwo Matki


Matka Męczennika mówiła jakby tylko do nas, ani razu nie spojrzała w obiektyw kamery filmowej, w to specyficzne oko współczesnego świata. – To było moim pragnieniem, w mojej modlitwie, o to zawsze prosiłam Boga, o łaskę, żeby dziecko, które się narodzi, było albo kapłanem albo zakonnicą, bo nie wiedziałam, co noszę w sobie. A widocznie Bóg prośby mojej wysłuchał. I tak się stało. I dlatego mogłam znosić to wszystko, to cierpienie pogrzebowe, bo wtedy przypomniało mi się, że tak Bóg chciał, że taka wola Boża była, żebym ja była matką kapłana i matką męczennika – opowiadała Marianna Popiełuszko.

– Zawsze na stoliku ołtarzyk z obrazków ustawiał. Pod krzyżem klękał… I ta moc Boża była już przez niego okazana. Duch Święty w każdym jego kroku, w jego słowach działał. Kadzidełkiem takim z czarnymi węgielkami machał. To już było znać, że coś idzie w kierunku do Boga – mówiła o ks. Jerzym matka. – W wojsku nie załamał się. Za różaniec był ganiany, prześladowany. Ale różańca nie zrzucił z palca, na różańcu tym malutkim zawsze przesuwał… Mówił mi, że dobrze, że na niego popadło prześladowanie, bo on zawsze zgadza się z wolą Bożą i wytrzyma, a gdyby ktoś inny to był, może by się taki i załamał – mówiła pani Marianna. A ks. Jerzy – aż siedemnaście lat przed naszym nagraniem z Matką – napisał jako treść IV stacji Drogi Krzyżowej: „…Spotkanie z matką. Każdy człowiek miał albo ma matkę, matce nie wolno opuścić swojego dziecka ani zapomnieć o nim. Przy Krzyżu spotkały się dwie największe miłości, prawdziwej matki i prawdziwego syna”. 
Po nagraniu Marianna Popiełuszko natychmiast wyszła z pokoju, poszła wprost do grobu, wyjęła różaniec i długo modliła się zapatrzona w kamienną płytę. Bezbrzeżny smutek był wtedy w jej oczach. Ból, nieukojone cierpienie.

 

Polska Pieta

Potem, podczas uroczystości beatyfikacyjnych stałam blisko Matki Błogosławionego. Naprzeciw niej były nieprzebrane tłumy. Była zmęczona upałem, ale trwała niezwykle godnie, w pełni świadomie publicznie reprezentując beatyfikowanego właśnie syna. Mówiła ze spokojem i mocą. Znała dobrze ogrom odpowiedzialności za każdy gest, za każde słowo, ale ufała niezłomnie Bogu i stąd brał się jej spokój. Ona już była jakby nie z tego świata, nie z poziomu tej ziemi. Tłumy i media nie robiły na niej wrażenia. Polska Pieta. Matka pod krzyżem, na którym ludzie rozpięli jej dziecko, umęczyli na śmierć. Dlatego stale, przez 29 lat, modląc się o nawrócenie grzeszników, modliła się także o nawrócenie morderców swojego syna… W kwietniu, w dniu imienin bł. ks. Jerzego, poszliśmy na Mszę św., uroczystość imieninową, z przyjaciółmi, wśród nich był dziś już emeryt, Adam Nowosad, współpracownik ks. Jerzego w latach jego posługi na Żoliborzu. Mówili mi, byśmy poszli przywitać Mamę. Odpoczywała tam w gościnnym pokoju, przy domu parafialnym, po podróży. Krępowałam się… przecież musi być zmęczona! Tylu ludzi wokół niej, lepiej dajmy jej trochę spokoju przed Mszą! Jednak koledzy zaprowadzili. Chcieli, abyśmy osobiście powiedzieli Matce, że właśnie założyliśmy Misję bł. ks. Jerzego, wspólnotę modlitewną pod opieką duchową ks. Pawła Nowogórskiego z parafii w Górsku. Ks. Paweł przedstawił nas Matce, zaczął objaśniać, co to za misja, a my uklękliśmy przed nią. Czuliśmy, że przy niej nie wypada stać. Było sporo ludzi, pokoik mały, bukiety kwiatów, duszno, wszyscy coś do Matki mówili, jeden przez drugiego. Ale gdy usłyszała „misja”, usiadła wyprostowana, na wprost nas, klęczących, w skupieniu słuchała, jakbyśmy tylko my byli sami przy niej, spotkały się nasze spojrzenia, jej przenikliwy, pełen niezwykłej siły wzrok, który czuję do dzisiaj. Powiedziała dobitnie, jakby chciała nas w pełni utwierdzić: „Modlić się chcecie! To dobrze robicie, trzeba koniecznie się modlić, dużo modlić do Jerzego, on pomoże we wszystkim, dużo modlitwy potrzeba! Dobrze robicie!”. Pobłogosławiła nas delikatnym ruchem dłoni.

 Blisko świętości

Adam Nowosad ma wiele wspomnień związanych z bł. ks. Jerzym. Był przy nim do ostatniego dnia w Warszawie, miał jechać do Bydgoszczy, ale ksiądz postanowił inaczej. Dał Adamowi na przechowanie ważne dokumenty, które dzięki temu, że zawczasu zostały ukryte, potem trafiły do komisji beatyfikacyjnej. Adam dlatego znał Mamę błogosławionego księdza. Mamę znali wszyscy i niewielu – opowiada mi teraz, w przededniu jej pogrzebu. Pierwszy raz spotkałem ją na Żoliborzu, u księdza w jego mieszkaniu. Zapamiętałem ją jako osobę bardzo skromną. Było coś w rodzeństwie księdza, w Mamie, że choć widać było, że to są skromni, a nawet bardzo biedni ludzie, to cechowała ich godność, jakaś szlachetna osobowość. Zaskakujący był ten ich widok, tak skromnych, w zestawieniu z takim wyjątkowym księdzem, tak obytym, otrzaskanym, mówiącym jasno do tłumów. Pamiętam, kiedyś ksiądz zatroskał się losem rodziców, żalił się, że za mało czasu znajduje dla nich, a oni nie będą pewnie już tak długo na świecie… jaki on się musiał czuć młodziutki, gdyż wtedy jego Mama miała… 65 lat! Widać dzisiaj, że wyprosił dla niej długie życie. Bo była z nami tak długo, do 93. roku życia, a jak to wynika z dokumentów nawet do 103. roku życia. Była z nami, aby kontynuować misję swojego syna, by dawać świadectwo miłości. I jeszcze jedna relacja, jedno jakże wymowne świadectwo opowiedziane przez Adama. – Że jest Świątobliwą Matką, dowiedziałem się już dawno temu. Spotkałem osobę, która dopytywała mnie, co ma zrobić, gdzie przekazać oficjalnie to, że za wstawiennictwem Matki ks. Jerzego stał się cud. Dziecko tej kobiety, gdy była jeszcze w ciąży, okazało się ciężko chore, z licznymi wadami i według lekarzy nie miało szans się urodzić. Ktoś z bliskich tej kobiety poprosił Matkę księdza o wstawiennictwo, o modlitwę. Matka powiedziała wtedy, żeby ta kobieta nie martwiła się, że wszystko będzie dobrze, że ks. Jerzy się zatroszczy. Dziecko urodziło się żywe, ale bez szans na dalsze życie, bez niektórych narządów. Lekarze jednak zaczęli walkę o nie. Dziecko przeżyło i żyje. Ta kobieta poszła do kościoła na Żoliborzu, by podziękować Matce księdza i aby w ogóle jej się przedstawić, bo nigdy się przedtem nie widziały. Matka, gdy tylko ją zobaczyła, od razu, pierwsza, odezwała się do niej: „Moniko, mówiłam, że wszystko będzie dobrze, teraz już będzie tylko lepiej, wszystko się udało!”. Młoda matka tego ocalonego cudem dziecka zapewniała mnie, że to musiała być święta, bo wcześniej nie znała przecież nawet jej imienia, nie mogła też nic wiedzieć o aktualnym stanie dziecka… Zapamiętałem tę relację i od tej pory, kiedy była taka potrzeba, prosiłem Mamę o wstawiennictwo w różnych intencjach – opowiada pan Adam.

 

Jak z innych czasów

Była do końca bardzo skromną osobą, o siwych prostych włosach, nie malowała się, nie było w niej nic sztucznego, ale była godność, jakaś szczególna szlachetność. Emanowała z niej niezłomna moc miłości. Taką ją zapamiętaliśmy. I ja sam – zwierza się Adam Nowosad – kilka miesięcy temu, choć nie miałem możliwości zwrócenia się bezpośrednio do Mamy, poprosiłem młodszego syna pani Marianny, Stasia, gdy modliliśmy się razem przy grobie ks. Jerzego, by przekazał jej moją prośbę, by modliła się w intencji bliskiej mojej rodzinie młodej kobiety, która była w zagrożonej ciąży. Lekarze orzekli, że musi poddać się aborcji, bo nie tylko dziecko, które miało ciężką wadę, nieuleczalną, ale i matka może umrzeć w trakcie porodu. Nie wiem, czy Staś przekazał moją prośbę o wstawiennictwo Matki do błogosławionego syna, ale nastąpił cud! Dziecko urodziło się i choć żyło krótko, to matka przeżyła, a co równie ważne, rozpoczęła się jej duchowa przemiana... Ufam, że Matka ks. Jerzego będzie u boku swojego błogosławionego syna orędować przed Panem w sprawach kobiet z zagrożoną ciążą i wszystkich rodziców oczekujących dziecka. 
Matka trwająca w cierpieniu zamęczonego syna. Świadczyła, najlepiej jak to po ludzku możliwe, o sensie cierpienia matczynego i sensie męczeństwa ks. Jerzego. Nasuwa się takie ewangeliczne skojarzenie: „miecz przeszył jej serce”, ale trwała w miłości do końca swych dni. Pozostaniemy w przeświadczeniu, że będzie orędowniczką u boku Syna, a potęga ich obu miłości ochroni nas i daj Boże nasz dom, Polskę.