Jestem osobą wierzącą od 10 lat. Wkrótce będzie rocznica, ale o tym dowiecie się już nie długo. Dzisiaj pragnę opowiedzieć o tajemnicy świętych obcowania w moim życiu, odsłaniając rąbek tajemnicy mojego życia. Tylko tyle ile potrzeba, by zaświadczyć, że świętych obcowanie jest realną częścią naszego życia.
Dziesięć lat temu, kiedy powróciłam na łono Kościoła i zaczęłam pogłębiać swoją wiarę dowiadując się o kolejnych świętych tajemnicach, spotkałam ją. Moja pierwsza Święta – Faustyna Kowalska. Nie trzeba jej nikomu przedstawiać, bo chyba każdy na tej malutkiej kuli ziemskiej coś o niej słyszał. Każdy, oprócz mnie w tamtym momencie.
Od kiedy pamiętam obraz Bożego Miłosierdzia wisiał w moim pokoju w Kazachstanie. Nawet kiedy nie byłam wierzącą, moja mama potrafiła gdzieś do kieszeni torebki schować małego Jezusa Miłosiernego. Nic z tym nie robiłam, nie przeszkadzał mi, póki nie wchodził w drogę. Jednak nie miałam wtedy pojęcia, że zawdzięczamy powstanie tego obrazu właśnie św. Faustynie.
Poznałam ją, kiedy przyszłam do swojego kościoła parafialnego. Akurat w mojej parafii posługiwały Siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Dlatego mieliśmy obraz św. Faustyny i duży Bożego Miłosierdzia. Kult św. Faustyny był obecny z powodu właśnie tych Sióstr. Posługiwała w naszej parafii od lat s. Klaudia, której tak wielu tak wiele zawdzięczają. To ona sprawiła swoją osobą, życiem i opowiadaniem, że zainteresowałam się św. Faustyną.
Przyjeżdżając do Polski i chcąc pogłębiać tę więź, kupiłam sobie jej Dzienniczek. Na tyle pokochałam Faustynę, że pragnęłam być w tym Zgromadzeniu co ona. Jeździłam nawet do Krakowa, czując się tam jak w niebie. Byłam bardzo zafascynowana relacją jaka może być między zwykłym człowiekiem, jakim była Faustyna, a Bogiem – Jezusem.
Byłam wtedy młodą neofitką, na wszystko patrzyłam z zachwytem, inaczej. Nie twierdzę, że teraz straciłam ten dziecięcy zachwyt. Jednak jest inaczej, nie jest on moim stałym gościem. Wtedy wiara była taka prosta, taka naturalna, nie wymagała wysiłku. Może życie było łatwiejsze, nie wiem…
Potrzebowałam wtedy tej świętej, która wprowadziła mnie w wiarę i pokazała, że może być piękna. Nauczyła mnie, że warto walczyć o Boga, po stronie Boga, że życie „świeckie” bez Boga jest zwykłym pogaństwem. Bardzo pragnęłam ją naśladować. Pamiętam te godziny spędzone na modlitwie w pustych kościołach, czy na adoracjach, niezliczone rekolekcje i poruszenia serca, nadprzyrodzoną miłość, którą pokazywał mnie z obrazu Jezusa Miłosiernego. Potrzebowałam tego, by się utwierdzić w słuszności drogi wiary.
Życie złożyło się inaczej, nie poszłam do zakonu, bo siostry stwierdziły, że jestem młoda. Muszę pójść studiować, zakochać się, poznać życie. Jeśli zechcę wrócić to dobrze, jeśli nie - Pan ma inną drogę. Miały rację, z perspektywy lat widzę to.
Wybrałam miasto, gdzie nie posługiwały Siostry Miłosierdzia, ale Faustyna została ze mną. Na Katolickim Uniwersytecie walczyłam z niektórymi księżmi o właściwe spojrzenie na św. Faustynę. Śmieszne to było, ale byłam tak w niej zakochana, tak zauroczona jej osobą.
Jak wszystko w tym życiu, musiała odejść. Gdyż widocznie jej misja w moim życiu się skończyła, pokazała mi piękno wiary wprowadzając w dojrzałą decyzję – życia wiarą na co dzień. Okazało się, że ona miała mnie tylko przygotować na spotkanie z innym świętym, który już zostanie na dłużej.
Kiedy pojawił się ksiądz Jerzy, z zupełnie inną historią życia niż Faustyna. Nie miał mistycznych nadprzyrodzonych doświadczeń, którymi zachwycała i porywała Faustyna.
Był absolutnie normalny, jego duchowość była prosta. Może właśnie dlatego taka pociągająca? Była dostępna dla mnie, zwykłej szarej osoby, niczym nie wyróżniającej się z tłumu. Pokazał, że nie każdy musi mieć objawienia, by zostać świętym. Świętość to decyzja trwania przy Bogu w zwykłej codzienności, często szarej i tak trudnej. Nauczył, że nawet pośród burzy, niezrozumienia i przeciwności, właśnie wiara w Boga pomoże nie zwariować i zostać przy Bogu, przy kościele.
Dowiedziałam się o istnieniu ks. Jerzego na zajęciach z języka polskiego w Łodzi. Była rocznica Jego urodzin. Pamiętam, jak zapisałam w zeszycie na pierwszej kartce:
JERZY POPIEŁUSZKO (1947–1984) KAPŁAN, BESTIALSKO ZAMORDOWANY ZA WIARĘ.
Właśnie ten fakt, że tak bardzo cierpiał i cała Polska przyjechała na Jego pogrzeb sprawił, że chciałam wiedzieć więcej. Zaczęłam szukać w Internecie więcej informacji o Nim, o Jego życiu. Wtedy to znalazłam film o Nim, kupiłam książkę „Matka świętego”, dzięki której absolutnie Go pokochałam. Dowiedziałam się, że jest takie miejsce, gdzie służył i jest pochowany. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to miejsce stanie się moim domem.
19 października 2012 roku pojechałam tam po raz pierwszy. I od tego czasu już Go nie opuszczam. Kiedy przyjechałam na Żoliborz po raz pierwszy, pamiętam jak ogromne wrażenie na mnie zrobił grób ks. Jerzego. Nie mogłam przestać płakać, to było takie żywe, takie poruszające. Wydawało się, że w tym miejscu powietrze jest czystsze. Jeszcze mocniej płakałam, kiedy musiałam wrócić do Łodzi. Odtąd każde odejście stąd bolało i sprawiało, że płynęło morze łez.
Tak bardzo ks. Jerzy mnie fascynował, ale w zasadzie nie miałam pojęcia, dlaczego. Zupełnie tego nie rozumiałam. Nie mieliśmy nic wspólnego ze sobą: on był kapelanem robotników – ja na ten moment ani razu nie pracowałam. Wychowałam się w innej kulturze, innym kraju. A jednak to On trafił do mojego serce i przyciągał do wiary, do Boga, do kościoła. Wydawało się i nadal się wydaje, że mówi do mnie, że jest i zawsze będzie obok.
Kiedy o tym piszę, czy tylko pomyślę o tym jak bardzo dużo dla mnie robi – ryczę jak dziecko. A nie robię tego często, jestem twarda, życie tego nauczyło. Ks. Jerzy potrafi mnie rozbroić, sprawia, że składam broń.
Dla Niego zostawiam wszystko, bo wiem, że sprawa szerzenia Jego kultu jest większa, niż moje plany i marzenia. Odkąd Go spotkałam już nie myślę o wstąpieniu do zakonu, bo to by oznaczało, że muszę opuścić Żoliborz…Może tak miało być, może po to Bóg przywołał mnie z powrotem do swojej owczarni? Pozwolił przyjechać do Polski, by odnaleźć się w tej Osobie, w życiu żoliborskiego Męczennika?
Kilka lat temu pojechałam do domu, do Kazachstanu na wakacje. To było już po poznaniu ks. Jerzego. I proszę sobie wyobrazić, że przeglądając stare obrazki świętych w szufladzie mamy znalazłam zdjęcie ks. Jerzego z cytatem Jego ostatnich słów wypowiedzianych w Bydgoszczy 37 lat temu:
„Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
Naprawdę nie wiem jak On tam trafił, bo znałam te obrazki na pamięć. Po nawróceniu przeglądałam je milion razy. A jednak jakoś tam był! Tak się śmiejemy, że był przy mnie od zawsze. Dopilnował, bym wybrała drogę, która mnie doprowadzi do Niego, gdyż bardzo potrzebował pomocy.
W Jego przypadku zapał nie gaśnie, nie opuszcza mnie gorliwość o Jego sprawy. Może już nie płaczę przy grobie oraz kiedy opuszczam Żoliborz, bo wiem, że za tydzień wrócę. Choćby nie wiem co, … bo KOCHAM
Moja droga wiary prowadziła mnie od Miłosierdzia Bożego w wydaniu św. Faustyny Kowalskiej, do niezłomnej wiary ks. Jerzego Popiełuszki.
 
Inna Meshkorez